Jest jednym z nielicznych pamiętających dramatyczne wydarzenia, które rozegrały się zaraz po wejściu Armii Czerwonej w lipcu 1944 roku. Miał wtedy 9 lat, ale to, co zobaczył, na zawsze zostało mu w pamięci.
Jerzy Szkutnicki mieszkał w Janiszowie, małej wiosce położonej 3 km od Wisły na trasie Opole Lubelskie–Piotrawin. Wioska należała wówczas do powiatu puławskiego. W czasie okupacji niemieckiej była to silna placówka Armii Krajowej. Pierwsze jednostki Armii Czerwonej weszły na ten teren 26 lipca 1944 roku. Żołnierze rozlokowali się w domach i w tzw. ziemiankach, a w pobliskim zagajniku ustawiła się bateria artylerii ciężkiej. Wraz z wojskiem frontowym przybyły formacje NKWD. – Pamiętam ciemnoniebieski kolor otoków i gwiazdy na uprzężach koni – wspomina pan Jerzy. Już w ostatnich dwóch dniach lipca oddziały NKWD, znające nazwiska i adresy, odnalazły i schwytały większość miejscowych żołnierzy AK, którzy nie stawiali oporu. Zostali przewiezieni do poniemieckiego obozu „Majdanek” w Lublinie. Dowódca drużyny Michał Szkutnicki „Grzmot” i jego zastępca Bolesław Strachacki „Bór” znaleźli się pod nadzorem, a pozostałych umieszczono na strzeżonym, ale otwartym polu, otoczonym drutem kolczastym. Ci słabiej pilnowani pod osłoną nocy, korzystając z ogólnego bałaganu, wykonali podkop pod drutem w dolinie rowu odwadniającego i uciekli z obozu. Skorzystali z pomocy okolicznych mieszkańców i dotarli najpierw do swoich domów, a następnie chronili się w różnych kryjówkach. Niektórzy nie cieszyli się długo wolnością, dowódcy zaś zostali niebawem wywiezieni w głąb Rosji.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ag