Zajęłam się magicznymi rytuałami. Podczas nich miałam kilka razy wrażenie czyjejś obecności, i znowu - czułam się silna, że mam kontrolę nad duchami. Jaka byłam naiwna!
Historia mojego życia bez Boga jest zbyt długa i zawiła, by ją tu całą przytaczać, chcę tylko powiedzieć o kilku sprawach, które wydają mi się bardzo ważne i może pomogą też innym, gdy o nich przeczytają.
W wielu zamieszczonych tu opowieściach czytałam, że nawrócenie przyszło w sposób radosny, przez szczęśliwe zbiegi okoliczności. U mnie było inaczej, bo Pan Bóg działa na różne sposoby, często dla nas niezrozumiałe. Mnie przeciągnął przez ciernistą ścieżkę, bo „po dobroci” się nie dałam.
Ksiądz Stanisław Olszówka z parafii Najświętszej Rodziny w Zakopanym opowiedział kiedyś taką historię: jeśli ojciec widzi, jak dziecko biegnie ku przepaści, ale jest za daleko, żeby dobiec i je złapać, to chwyci kamień, który ma pod ręką i rzuci nim w dziecko. Może je zrani, może nawet złamie mu rękę, ale osiągnie to, że dziecko się przewróci, zatrzyma i nie spadnie w przepaść…
Tak też działa Bóg, nasz umiłowany Ojciec. Przez wiele lat żyłam bez Boga, najpierw wyznając pewnego rodzaju agnostycyzm – może jest, może nie ma, co mnie to obchodzi; później przechodząc w ateizm i niechęć do wszelkich religii. Denerwowały mnie święta kościelne, „narzucanie się” katolików z ich poglądami, śmieszyła głupia wiara w jakieś, jak miałam wrażenie, zabobony. To było oczywiste działanie szatana, który bardzo podstępnie przejmował kontrolę nad moim życiem, ale wtedy oczywiście tego nie zauważałam.
Nie wiem, czemu Pan Bóg okazał mi tyle miłosierdzia. Nie wiem, czemu tak mu na mnie zależało. Na tym, żeby mnie uratować. To wszystko, co od niego otrzymałam, to daleko, daleko więcej niż zasługuję i niż kiedykolwiek mogłabym zasłużyć.
Nie chciałam Go, ale On przyszedł. Najpierw, jak już napisałam, „po dobroci”, po cichu, dyskretnie. Stawiając na mojej drodze wspaniałego człowieka, obecnie mojego ukochanego męża. Zaczęłam się zwracać we właściwą stronę, pojawiły się w moim życiu pierwsze promyczki zrozumienia Bożej Obecności. Jednak to było za mało. Może to przez moją krnąbrną i upartą naturę. A może przez to, że szatan dość mocno działał w moim życiu. A może przez te dwie rzeczy naraz. Wtedy Pan Bóg „rzucił we mnie kamieniem” i poważnie mnie poturbował. Przez bardzo przykre i bolesne wydarzenie ukazał mi całą swoją miłość i potęgę. Często zastanawiamy się, czemu dzieją się jakieś złe rzeczy, czasami tragiczne, i trudno to zrozumieć, ale Pan Bóg ma jakiś plan, dla nas niepojęty.
Nagle zrozumiałam, że bez Niego nic nie mogę. Że tylko Pan Jezus jest drogą, światłem i życiem. Że On może dać mi wszystko. Pan po raz kolejny okazał mi swoje niezgłębione miłosierdzie, wysłuchując moich modlitw i ratując mnie z tej rozpaczliwej sytuacji, dając to, o co prosiłam całym sercem.
Od tamtej pory mam tak wielkie poczucie Bożej Obecności, że nie mogę powiedzieć, że WIERZĘ w Boga. Ja nie wierzę, ja po prostu WIEM, że On jest. To nie znaczy, że potrafię żyć idealnie. Często grzeszę i się potykam, jest mi z tego powodu bardzo przykro, bo wiem, że ranię tym mojego ukochanego Ojca. Otrzymałam od niego tak wiele, i dla Jego Miłości chcę być idealna, ale mogę tylko nad sobą pracować, ciągle od nowa.
Pan Bóg uczynił w moim życiu wiele cudów i zawsze wysłuchuje moich modlitw jeśli są naprawdę bardzo gorące, jeśli modlę się o coś całym sercem. Kilka przykładów. Lekarka oznajmiła mi, że mogę mieć poważne problemy z zajściem w ciążę, podejrzewała nawet bezpłodność, a oto mam wspaniałego synka. Ciąża była zagrożona, a oto mam wspaniałego synka. Poród przebiegł dramatycznie, trafiłam z silnym krwotokiem do szpitala, tragiczna sytuacja, a oto mam wspaniałego synka. Całą drogę do szpitala modliłam się o jego zdrowie. Po porodzie przez tydzień wszyscy lekarze i położne mówili, że to prawdziwy cud, że decydowały sekundy, że przy takim krwotoku często kończy się śmiercią dziecka, a możliwe że też i matki; lub że dziecko rodzi się z wadami wskutek niedotlenienia. Mój synek urodził się zdrowiuteńki, z dziesięcioma punktami na dziesięć, choć już czekał na niego inkubator i zestaw reanimacyjny, bo nawet nie podejrzewano tak szczęśliwego obrotu sprawy.
Wiem, że to jedynie Pan Bóg go uratował, jego Ojciec Wszechmogący, któremu choćbym dziękowała tysiące razy, to i tak będzie za mało.
I na koniec jeszcze jeden temat, który muszę poruszyć. Opisałam tu moje nawrócenie, ale nie zaznaczyłam, że faktycznie było to dosłowne zatrzymanie mnie tuż nad przepaścią. Miałam już, że tak to nazwę, topór przyłożony do szyi i myślę, że Pan Bóg zdjął go ze mnie w ostatnim momencie.
Będąc jeszcze ateistką, zajęłam się wróżeniem z kart tarota. Teraz widzę, że to była sprzeczność sama w sobie, ale wtedy tego nie dostrzegałam. Uważałam, że to JA mam taką wielką siłę, że mam takie możliwości mojej podświadomości, które pozwalają mi odczytywać przyszłość. Śmiałam się, jak ktoś mówił, że karty tarota są niebezpieczne albo że to dzieło szatana. Wtedy szatan był dla mnie średniowiecznym zabobonem. Teraz wiem, że to było właśnie jego działanie w czystej postaci. Szczególnie ta siła, jaką czułam, to, że uważałam się lepsza od innych, bo potrafiłam widzieć rzeczy, których inni nie widzieli. Zajęłam się magicznymi rytuałami. Podczas nich miałam kilka razy wrażenie czyjejś obecności, i znowu - czułam się silna, że mam kontrolę nad duchami. Jaka byłam naiwna!
Karty tarota wymagają poświęcania im wiele czasu, medytacji, wciągają, pochłaniają. Oddaliłam się od znajomych, przestałam wychodzić z domu, karty przesłoniły mi cały świat. Ale wtedy Pan Bóg zadziałał przez postawienie na mojej drodze Grzesia, obecnie mojego wspaniałego męża. Miłość do niego była silniejsza niż narkotyczna moc kart, chciałam spędzać czas z nim, a nie z tarotem, zaczęłam widzieć, że coś jest nie tak.
Po moim nawróceniu spaliłam karty. Nie było to łatwe. Zniewolenie było tak silne, że ogień musiał podłożyć mój mąż. Ja nie byłam w stanie. Płakałam. A karty, nawet polane benzyną, nie chciały się palić.
Chciałam wszystkich ostrzec przed skutkami okultyzmu i tym podobnych praktyk. Uważam, że księża powinni więcej o tym mówić na kazaniach, ale z tego co widzę, raczej nie poruszają tego tematu i wielu ludzi nie zdaje sobie zupełnie sprawy, jak zgubne skutki mogą mieć wizyty u wróżek, joga czy tak zwana medycyna alternatywna. Ja miałam niesamowite szczęście. Po czasie dowiedziałam się ze świadectw innych, jak bardzo takie zajęcia mogą zniszczyć życie. Zresztą, nie chodzi nawet o życie to doczesne, mogą przekreślić całą wieczność.
Dziękuję Ci, Ojcze, po raz kolejny za wszystko czego dokonałeś w moim życiu, dziękuję, wysławiam Cię i z całego serca kocham.
Katarzyna Targosz