Karol Wojtyła, jak przystało na najlepszego ucznia w klasie, ze wszystkich przedmiotów pierwszy napisał egzamin maturalny, ale oddał pracę jako ostatni, żeby nie deprymować kolegów – mówi w rozmowie z KAI Eugeniusz Mróz, ostatni żyjący kolega gimnazjalny papieża Jana Pawła II.
14 maja mija 75 lat od dnia, kiedy Karol Wojtyła zdał celująco maturę w Państwowym Gimnazjum im. Marcina Wadowity w Wadowicach. Na balu maturalnym, zwanym wówczas komersem, Lolek kilka razy zatańczył, po czym szybko się ulotnił nawet nie próbując wina.
Grzegorz Polak: Panie Eugeniuszu, czy pamięta Pan tamtą maturę sprzed 75 lat?
Eugeniusz Mróz: Oczywiście. Już 12 kwietnia zakończyliśmy zajęcia szkolne, aby mieć czas na przygotowanie do matury, która rozpoczynała się 25 kwietnia egzaminami pisemnymi. Pisemny zdawało się z trzech przedmiotów. Były dwa warianty do wyboru. Można było zdawać z polskiego lub historii oraz z dwóch języków obcych, albo z polskiego lub historii, jednego języka obcego i matematyki. Ja wybrałem historię, grekę i niemiecki.
A co wybrał Lolek?
Pisemny zdawał z polskiego, łaciny i greki. Budził wśród nas podziw, że tak doskonale opanował ten trudny język. Potrafił recytować na pamięć duże fragmenty „Iliady” Homera. Lolek przeszedł maturę pisemną jak burza, z wszystkich przedmiotów uzyskał wynik bardzo dobry i został zwolniony z egzaminów ustnych z jednym tylko wyjątkiem. Ustny zdawało się z czterech przedmiotów: z polskiego lub historii, dwóch języków obcych i matematyki. Istniał wówczas przepis mówiący, że jeśli uczeń z wszystkich przedmiotów uzyska ocenę bardzo dobrą, to jest zwolniony z egzaminów ustnych, ale musi zdać jeden język obcy. Lolek wybrał niemiecki, który zdał 14 maja 1938 r. , nie muszę chyba mówić z jaką oceną. Ja maturę zdałem dzień później.
Czy pamięta Pan jak się zachowywał Lolek?
Ze wszystkich przedmiotów napisał pracę bardzo szybko, jako pierwszy. Jednak nie oddawał jej, aby nie deprymować kolegów. Tak zresztą było na klasówkach. Wojtyła czekał cierpliwie, aż ostatni kolega skończy pracę i dopiero po nim oddawał swoją.
A czy Lolek na maturze dawał ściągać?
On uznawał to za niemoralne. Nawet jednak gdyby chciał pomóc, nie byłoby to możliwe. Na maturze każdy uczeń był odizolowany. Profesorowie wędrowali między ławkami i zachowywali wielką czujność. Panował jednak przyjazny klimat. Na ustnym profesorowie nawet trochę nam pomagali.
Muszę powiedzieć, że w tamtym czasie obowiązywała większa dyscyplina, która rozciągała się poza szkołę. Profesorowie mieli dyżury na ulicach Wadowic bacząc, żeby nikt z nas się nie wałęsał po godzinie 21. Pełnili także dyżury w kinach. Profesorowie mówili nam na lekcjach, na który film możemy pójść, a na który nie.
No, a po maturze były słynne kremówki, które tak sympatycznie zareklamował Papież podczas niezapomnianej gawędy na rynku w Wadowicach w 1999 r.
Tak, poszliśmy do cukierni Hagenhubera, niedaleko szkoły. To miejsce było nam dobrze znane, bo urządzaliśmy tam konkursy w jedzeniu kremówek, bez popicia. Kto zjadł najmniej, płacił za ciastka. Rekordzista, Wilhelm Mosurski z Kalwarii Zebrzydowskiej, zjadł ich szesnaście. Karol Wojtyła też osiągnął bardzo dobry wynik – 12, dlatego tak się śmiał, kiedy wspominał tamte wyczyny na rynku w Wadowicach i dziwił się, jak żeśmy wytrzymali te kremówki po maturze.
Ale na kremówkach nie skończyło się wasze fetowanie matury?
W najlepszej restauracji wadowickiej – Wysogląda, przy ul. 1 Maja, mieliśmy tzw. komers. Grała orkiestra i była biesiada z winem. Ku naszej radości zaproszono też 22 absolwentki z Prywatnego Gimnazjum im. Michaliny Mościckiej. One zawsze traktowały nas z wyższością, zupełnie się nami nie interesowały, bo oglądały się za przystojnymi oficerami stacjonującymi w Wadowicach.
Wśród tych dziewczyn były trzy piękne gracje, partnerki sceniczne Karola Wojtyły: Kazia Żakówna, Danka Pukłówna i Halina Królikiewiczówna, córka dyrektora naszej szkoły. Kazia, urocza szatynka, zagrała Barbarę Radzwiłłównę w sztuce „Zygmunt August” z Karolem w roli tytułowej. On na jej cześć napisał poemat, który jednak zginął.
Lolek potańczył trochę z dziewczynami, po czym szybko się ulotnił. Krążyły pogłoski, że chodził na kurs tańca.
A pamięta Pan wasze pożegnanie ze szkołą?
Naszą „budę” pożegnaliśmy 27 maja. Woźny, jak się wówczas mówiło, tercjan, Jan Dudek, ręcznym dzwonkiem dał nam do zrozumienia, że pora opuścić szkolne mury. Zgodnie ze zwyczajem jeden z uczniów miał wygłosić okolicznościowe podziękowanie dla nauczycieli. Tym uczniem nie mógł być nikt inny jak prymus Karol Wojtyła. W pięknych słowach podziękował za prace nad naszymi „młodymi umysłami” i zapewnił, że wskazaniami naszych profesorów będziemy się kierowali także w dalszym życiu. Słowa dotrzymaliśmy. Byliśmy rocznikiem „Kolumbów”. Z 42 ówczesnych absolwentów aż 10 oddało swe życie za ojczyznę podczas drugiej wojny światowej. Była to największa danina krwi ze wszystkich roczników gimnazjum wadowickiego.
Nasi profesorowie też dali przykład męstwa. W czasie okupacji prowadzili tajne nauczanie, dzięki czemu siedemdziesięciu młodych ludzi zdobyło średnie wykształcenie. Profesorowie Jan Borowiec i Jan Sarnicki walczyli w kampanii wrześniowej. Nasz wychowawca, prof. Mirosław Moroz, został uwięziony przez Sowietów w Kozielsku, a następnie zamordowany w Katyniu. List jego 10-letniej córeczki Alinki wrócił z adnotacją: „nie doręczony”, bo jego adresat już nie żył.
Różnie potoczyły się wasze losy, ale zawsze mieliście poczucie wspólnoty i spotykaliście się w rocznice matury.
Po raz pierwszy miało to miejsce w 1948 r., w 10. rocznicę matury. Do „budy” nas nie wpuszczono, mimo że zjechaliśmy się z daleka. Karol Wojtyła, jako młody ksiądz, właśnie wrócił ze studiów rzymskich i odprawił dla nas Mszę. Woźna wpuściła nas tylnym wejściem i na progu gabinetu dyrektora zostawiliśmy list ze słowami: „Kochana budo, jesteśmy ci zawsze wierni”. Potem spotykaliśmy się w okrągłe rocznice matury, także u biskupa, a następnie arcybiskupa Wojtyły.
Trudno wam było chyba wierzyć w to, że te spotkania będą kontynuowane, kiedy wasz Wielki Kolega zamieszkał w Watykanie.
A jednak tak się stało. Podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny, w Wadowicach, Ojciec Święty wymknął się spod opieki ochrony, by spotkać się z nami na tyłach budynku parafialnego. Wręczyliśmy mu bukiet biało-czerwonych kwiatów. Każdego z nas przytulił do piersi, łzy błysnęły mu w oczach. Zaprosił nas do Watykanu słowami: „Przyjedźcie do mnie, zapewniam wam wikt i kwaterunek”.
Dwukrotnie gościliśmy w Watykanie i dwukrotnie w położonej nad jeziorem Albano letniej rezydencji papieskiej w Castel Gandolfo. Podczas pierwszej wizyty w pałacu apostolskim żartował, że dzięki nam może jeść tort orzechowy, bo siostry mu nie pozwalają. W czasie wszystkich pielgrzymek Jana Pawła II do ojczystego kraju, mimo bardzo napiętego programu, zawsze znalazł czas dla nas, kolegów z wadowickiego gimnazjum.
Ostatnie spotkanie z Janem Pawłem II, w uszczuplonym gronie koleżanek i kolegów rówieśników, miało miejsce w 2002 r. po Mszy św. na krakowskich Błoniach - w jego dawnej rezydencji przy ul. Franciszkańskiej 3.
Ojciec Święty siedział na wózku inwalidzkim. Nie było już tego radosnego nastroju, nie śpiewaliśmy jak na poprzednich spotkaniach ulubionych piosenek młodości - harcerskich, góralskich, a ja nie przygrywałem na harmonijce. Na zakończenie spotkania zapytałem: „Ojcze Święty, w przyszłym roku, w 2003, będzie 65. rocznica naszej wadowickiej matury. Byłoby nam bardzo miło spotkać się z Tobą w Wadowicach, w Krakowie czy u Ciebie w Watykanie”. Przez chwilę zadumał się, a potem powiedział: „Zobaczymy, jak Bóg da”.
Szkoła zawsze powracała w waszych wspomnieniach?
Tak. W 1997 r. w czasie spotkania w zakopiańskiej „Księżówce” Jan Paweł II westchnął: „Chciałbym jeszcze raz zobaczyć i przeczytać słowa widniejące w westybulu naszego gimnazjum”. W odpowiedzi wyrecytowaliśmy chórem dwuwiersz poety rzymskiego Albiusa Tibullusa: Casta placent superis: pura cum veste venite et manibus puris sumite fontis aquam.
Wadowiczanie interpretowali tę sentencję w swoisty sposób: Ciasta, placek, zupę, ryż będzie jadł ten, kto będzie miał księdza w rodzinie.
Dla nas te słowa pogańskiego poety były vademecum, drogowskazem na całe życie. Oznaczają bowiem: „To, co czyste, podoba się Najwyższem, przychodźcie w szacie czystej i rękoma czystymi czerpcie wodę ze źródła”.
Wychowani zostaliśmy na kulturze klasycznej, otrzymaliśmy gruntowne wykształcenie i to, co wynieśliśmy ze szkoły, zostało w nas na całe życie.