Jutro przyjdą po ciebie

Wydawca „Rzeczpospolitej” podjął decyzję, że wycofuje się z ochrony prawnej trzech dziennikarzy pozwanych za teksty opublikowane w „Rzeczpospolitej”.

Wolno mu, ale nie przystoi. Nie tylko dlatego, że łamie w ten sposób pkt 2.7 Kodeksu Dobrych Praktyk Wydawców Prasy („Wydawca udziela również wsparcia redaktorowi naczelnemu, redakcji i jej dziennikarzom w postępowaniach sądowych wynikających z wykonywanych przez nich zadań”.) Zostawienie na lodzie pozwanych dziennikarzy jest działaniem podważającym zaufanie do gazety, przestrogą dla jej pracowników i otwartym zaproszeniem do szantażowania wolnych mediów.

Co do zaufania: dziennikarze piszą pod nazwiskiem, ale na chwałę i odpowiedzialność wydawcy. Jeśli umywa on ręce, gdy autor zostaje pozwany za tekst, który ukazał się w jego gazecie, daje w ten sposób jasny komunikat w stylu „nie odpowiadam za długi mojej żony”. I wszystko jasne na temat tego małżeństwa.

Co do przestrogi, brzmi ona: dziennikarzu, pamiętaj, nawet jeśli teraz chroni cię twoja redakcja, to w każdej chwili możesz zostać ze swoim kłopotem sam, więc nie ryzykuj. Pisz teksty bezpieczne, chwal otaczającą nas rzeczywistość i tryskaj urzędowym optymizmem. Gdy widzisz, że kradną, zanim napiszesz o tym, sprawdź czy złodziej nie ma przypadkiem dobrego adwokata.

I tu dochodzimy do szantażu: czym różni się dzisiejsza poczta redaktora naczelnego od tej, sprzed dekady? Jeśli nie jest to poradnik hobbystyczny, jej lwią część stanowi korespondencja od kancelarii adwokackich pracujących dla firm, instytucji czy urzędów pozostających w kręgu zainteresowania danej redakcji. Chodzi już nie tylko o sprostowania czy przeprosiny, ale coraz częściej o zablokowanie publikacji. Trudno powiedzieć, by tego typu deklaracje wydawców jak ta, wzmacniały ich pozycję negocjacyjną.

Oczywiście stroną w takich negocjacjach jest redaktor naczelny. Kapitan bierze odpowiedzialność za cała drużynę, on też najczęściej jest pozywany za teksty swoich dziennikarzy. Proces z nim, to proces z gazetą, trudno te rzeczy oddzielać. Ale można spróbować…. Wydawca „Rzeczpospolitej” (i „ Uważam Rze”) właśnie to robi, zdejmując ochronę z Pawła Lisickiego i Tomasza Wróblewskiego, którzy mają procesy nie jako autorzy, ale właśnie naczelni. Dokonując czystki po tekście „Trotyl na wraku tupolewa” wydawca zburzył mur, jaki powinien go oddziałać od redakcji. Teraz dokonuje destrukcji kręgosłupa, na jakim redakcja jest zbudowana.

SDP zaapelowało do wydawców, by nie potraktowali tej sprawy jedynie jako „wewnętrznych” uregulowań jednej z wielu firm, a do dziennikarzy o solidarność z kolegami. Jeśli tego typu precedens stanie się normą, dziennikarstwo na serio straci sens.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Piotr Legutko