Jedna punktuje w Borussii Dortmund, druga chybia w polskiej kadrze.
Kolejne gole lądują na koncie Roberta Lewandowskiego. Tyle że w Lidze Mistrzów. W reprezentacji… sza. W ośmiu ostatnich meczach Ligi Mistrzów Robert Lewandowski do siatki trafił pięć razy. A w całej karierze dla Borussii strzelił 68 bramek. I to jakich… głową, piętką, z woleja. Cały repertuar. Gorzej ze skutecznością w polskiej kadrze. Kibice głowią się, dlaczego w żółtej koszulce Robert trafia, a w białej nie. Dwoi się i troi, i nic. No prawie nic, bo w mijającym roku zaliczył... dwa gole – w meczach z Angorą i Grecją. A przecież zarówno w klubie, jak i w reprezentacji wspierają go Kuba Błaszczykowski i Łukasz Piszczek, których podania napastnik odczytuje w ciemno. Mimo swojego geniuszu strzeleckiego i obecności u boku kolegów z Borussii od meczu otwarcia na Euro 2012 „Lewy” w kadrze tylko pudłował. Problem leży w tym, czy polscy rozgrywający i skrzydłowi potrafią tak obsłużyć naszego napastnika, jak to robią na co dzień Reus, Goetze czy Grosskreutz. W kadrze narodowej Robert sprawia wrażenie samotnika. Przydałaby się większa wymiana podań i bliska gra piłką. To prawda, że w klubie można ćwiczyć rozwiązania akcji do znudzenia, codziennie przez długie tygodnie. W reprezentacji czasu jest mniej. Ale to problem wszystkich reprezentacji, nie tylko naszej. Może brakuje Robertowi szczęścia? – załamują ręce kibice. Cokolwiek by mówić, Robert Lewandowski to wciąż nasz największy atut. I już w najbliższym pojedynku z Ukrainą na pewno się przełamie. Może nawet nadrobi zaległości, trafiając hat tricka?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Piotr Sacha