„Piąta strona świata” Kazimierza Kutza przeniesiona na deski Teatru Śląskiego w Katowicach to świetny pokaz gry aktorskiej. Dwugodzinna wędrówka w czasie po Szopienicach i Roździeniu – krainie lat dziecięcych autora.
Bohaterowie, będący naszymi przewodnikami w tej podróży, w kostiumach zaprojektowanych przez Ewę Satalecką, przypominają postacie, które wyszły ze starych fotografii. Żyją własnym życiem, naznaczonym obecnością postaci z zaświatów. Może dlatego ich losy mogą urastać do rangi metafory o ginącym świecie „piątej strony świata” Kutza. Sama książka, będąca kawałkiem dobrej literatury, wciąga i pozwala rozsmakować się w opowiedzianych ze swadą historiach. Gorzej jest z jej adaptacją. Robert Talarczyk musiał dokonać wyboru postaci, żeby udało mu się opowiedzieć czytelne historie. Z beletrystyki zrobił dzieło sceniczne, wybierając dialogi, bo przecież na nich opiera się ta szopienicka saga. Dlatego zdecydowanie gorszy jest pierwszy akt. Widz ginie w nadmiarze postaci, które pojawiają się i znikają, nim zdążymy się z nimi zaprzyjaźnić. Za to w drugim akcie skupia uwagę historia Lucjana Czornynogi (Artur Święs) – prawego, rzetelnego i wrażliwego lekarza, przyjaciela głównego bohatera, który po nastaniu komuny musi emigrować do Hanoweru i tam popełnia samobójstwo, bo okazuje się, że jego teść był gestapowcem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych