W świecie wirtualnym i rzeczywistym roi się od przekleństw, wulgaryzmów, złorzeczeń. Biblia zachęca do czegoś przeciwnego, do błogosławienia. Dlaczego więc tak rzadko to czynimy?
Niedawno ktoś postawił mi ciekawe pytanie. Kiedy Jezus błogosławił dzieci, to co właściwie czynił? Przecież nie robił im chyba krzyżyka na czole. Dało mi to do myślenia. Kiedy ktoś prosi mnie o błogosławieństwo, zwykle czynię nad nim właśnie znak krzyża. Ale może to nie wszystko. Swoją drogą w Polsce zdarza się to dość rzadko. W Stanach Zjednoczonych spotykałem się z tym, że ludzie, których poznałem, nawet tylko przelotnie, na zakończenie często zwracali się do mnie: „Ojcze, pobłogosław mi”. Powiem szczerze, że zawsze mnie to jakoś poruszało. Zarówno samo słowo „Ojcze” (tam zwraca się tak do każdego księdza), jak i sama prośba, która była dla mnie ważnym przypomnieniem, kim jestem. Oczywiście błogosławienie nie jest zarezerwowane tylko dla duchownych. Rodzice powinni błogosławić jak najczęściej swoje dzieci i siebie nawzajem. Czy jednak nie zagubiliśmy gdzieś sensu tej czynności? Czy potrafimy jeszcze błogosławić?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Jaklewicz