Konsekwentne rozumienie słów Jarosława Kaczyńskiego o zrównaniu praw mniejszości polskiej i niemieckiej musiałoby oznaczać dyskryminację niemieckich rodziców-rozwodników w Polsce.
10.12.2012 15:17 GOSC.PL
Sposób przedstawienia wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego na temat praw mniejszości niemieckiej w Polsce i mniejszości polskiej w Niemczech w większości mediów był nieuczciwy. Prezes Prawa i Sprawiedliwości nie powiedział, co zarzuca mu „Gazeta Wyborcza” w zmanipulowanym tytule informacji na ten temat, że należy „odebrać prawa Mniejszości Niemieckiej” – powiedział za to, że obie grupy powinny być w państwach, w których mieszkają, traktowane równie dobrze. I że jeśli PiS dojdzie do władzy, to nastąpi równowaga między przywilejami mniejszości w RP i RFN.
Jeśli traktować tę wypowiedź dosłownie, rzeczywiście można odnieść wrażenie, że Jarosław Kaczyński może chcieć ograniczać prawa Niemców, szczególnie na Opolszczyźnie. Wynika to przede wszystkim z tego, że Polacy nie są w RFN uznawani za mniejszość narodową. Tym statusem cieszą się tam jedynie Duńczycy, Cyganie (rozbici nieco sztucznie, ale za to polityczno-poprawnie na podgrupy Sinti i Roma), Serbowie Łużyccy i Fryzowie. Muszą być w Niemczech osiedleni od dawna (co to znaczy, nie jest jednak zbyt dokładnie określone) i być obywatelami RFN. I choć Polacy jeszcze przed wojną mieli status mniejszości narodowej, to jednak hitlerowcy go im odebrali. O odwrócenie tego stanu rzeczy walczy m.in. pochodzący z Polski niemiecki adwokat Stefan Hambura – na razie bezskutecznie.
Jednak większym problemem od tego, że język polski nie jest językiem urzędowym w części niemieckich gmin, czy to, że tam, gdzie mieszka wielu Polaków, nie ma dwujęzycznych tablic z nazwami miejscowości, jest np. skandal związany z prześladowaniem polskich rozwodników, którzy mają dzieci. Niemieckie sądy chętniej udzielają praw rodzicielskich Niemcom, niż ich polskim małżonkom, ponadto utrudniają Polakom kontakt z pociechami w ojczystym języku.
Na to skarżą się także Włosi, czy Francuzi. W lipcu Parlament Europejski wydał raport w tej sprawie, który zaproponował Niemcom wprowadzenie licznych zmian funkcjonowania Jugendamtów (Urzędów ds. Młodzieży), które swoim działaniem dyskryminują Polaków (i przedstawicieli innych narodowości). Bez zdecydowanej współpracy dyplomatów z krajów, których obywateli dotyczą skargi, RFN raczej swojego postępowania nie zmieni. O tym, że możliwe jest wpływanie na rząd federalny, czy choćby rządy krajów związkowych Niemiec świadczy fakt, iż od tego roku w Północnej Nadrenii-Westfalii w szkołach uczy się nowego przedmiotu – islamu – o co walczyli przedstawiciele ponaddwuipółmilionowej społeczności tureckiej, która także nie jest uznawana za mniejszość narodową. Turcy w Niemczech potrafią przekuć swoją liczebność na uprawnienia.
W Niemczech nie występuje systemowe prześladowanie „niemniejszości” polskiej – nasi rodacy mieszkający w RFN potrzebują jedynie tego, by nie dyskryminować ich w kilku dość szczegółowych kwestiach. Aby to uzyskać nie można jednak używać Niemców mieszkających w Polsce jako zakładników. Nie dość, że kłóci się to z polską tradycyjną wielokulturowością, to w dodatku w praktyce musiałoby oznaczać np. dyskryminację niemieckich rodziców-rozwodników w Polsce – a to już byłoby złe samo w sobie. Nie sądzę, by Jarosławowi Kaczyńskiemu o to chodziło: niestety, czasem antyniemiecki resentyment może zmusić język giętki do wypowiedzenia kilku niepotrzebnych słów.
Stefan Sękowski