W „Całej prawdzie o trotylu”, specjalnym dodatku „Rzeczpospolitej”, Grzegorz Hajdarowicz ujawnia okoliczności afery.
Hajdarowicz przedstawia motywy jakimi kierował się wybierając redaktora naczelnego pisma, bo „Tomasz Wróblewski próbuje przekonywać, że niesłusznie stał się główną ofiarą tej sprawy”. Według Hajdarowicza, Tomasz Wróblewski zajął szczególną pozycję w wydawnictwie Presspublica stając się nie tylko redaktorem naczelnym, ale i wiceprezesem zarządu, czyli wydawcą.
Hajdarowicz twierdzi, że Wróblewski wielokrotnie zapewniał go, że tekst dotyczący tragedii smoleńskiej został zweryfikowany i sprawdzony w kilku źródłach oraz potwierdzony przez prokuratora generalnego.
„Tekst napisał Cezary Gmyz, jego źródła nie tylko nie zostały zweryfikowane, ale mam poważne wątpliwości czy istniały w ogóle. Następnego dnia, już po konferencji prasowej prokuratorów, red. Wróblewski pisze w oświadczeniu o pomyłce Redakcji. Robi to mimo mojej prośby, by nie dawać żadnych oświadczeń, zaczekać na konferencje premiera, potem wspólnie jeszcze raz przeanalizować źródła. Po dwóch godziny słowo „pomyliliśmy się" znika ze strony. I nie jest to błąd anonimowego pracownika, jak sugeruje w swoim internetowym wystąpieniu, ale jego decyzja” – pisze Hajdarowicz.
Właściciel „Rzeczpospolitej” wyjaśnia, że jego decyzja nie ma żadnego związku z wolnością słowa, czy próbą cenzurowania czegokolwiek i kogokolwiek. „Prowadząc wydawnictwo jestem gotów ryzykować codziennie swoimi pieniędzmi, ale muszę wierzyć, że zatrudnieni w nim ludzie wiedzą co czynią, i działają racjonalnie.” – tłumaczy Hajdarowicz – „Dążenie do prawdy nie może wiązać się z łamaniem prawa, manipulacjami czy pomijaniem niewygodnych dla założonej tezy faktów.”
W dodatku można przeczytać też opinie dotyczące granic kontroli linii programowej gazety przez Radę Nadzorczą czy Zarząd spółki.
Adwokat Jerzy Naumann uważa, że jeżeli w rezultacie postępowania redaktora, w tym także – redaktora naczelnego i/lub redaktora odpowiedzialnego za publikację materiału, można dopatrzyć się naruszenia art. 12 prawa prasowego (wskazuje on podstawowe obowiązki dziennikarza, zwłaszcza dochowanie szczególnej staranności i rzetelności przy zbieraniu i wykorzystaniu materiałów prasowych), to dochodzi do naruszenia generalnych obowiązków dziennikarskich, a więc także pracowniczych. „W takiej sytuacji zarówno redaktor naczelny (jeśli przewinienie nie jego dotyczy), jak i wydawca mogą realizować daleko idące procedury – aż do dyscyplinarnego wypowiedzenia stosunku pracy włącznie.”
Adwokat Jerzy Kuczyński uważa, że z samego faktu pełnienia funkcji nadzorczych (Rada Nadzorcza) czy zarządczych (Zarząd spółki handlowej) nie wypływa automatyczne uprawnienie do ingerencji w linię redakcyjną. Niemniej pośrednie instrumenty „ingerencji" i „kontroli" są, a nawet być muszą.
Adwokat Krzysztof Czyżewski w zasadzie solidarnej odpowiedzialności wydawcy, redaktora naczelnego i dziennikarza odnajduje prawo wydawcy (reprezentowanego przez zarząd) do kontroli tekstów już na etapie ich powstawania. – Gdyby wydawca mógł zapoznać się z tekstem dopiero po opublikowaniu, jak można by uznać jego odpowiedzialność, nakazać mu przeprosić lub zapłacić zadośćuczynienie – mówi adwokat Czyżewski.
Według Kuczyńskiego jednak nawet redaktor naczelny nie ma pełnej wiedzy o źródłach informacji dziennikarskiej na etapie powstania materiału prasowego. Powinien być poinformowany o sprawach związanych z tajemnicą zawodową dziennikarza tylko w niezbędnych granicach.
ek