Procent naszego podatku nie został przekazany na organizacje pozarządowe. Wybraliśmy konkretne, chore dzieci.
03.10.2012 10:10 GOSC.PL
Już wiadomo na co przekazaliśmy w tym roku 1 proc naszego podatku. Z danych Ministerstwa Finansów wynika, że najwięcej zebrała… nie Wielka Orkiestra, nie Caritas czy „Mimo Wszystko” Anny Dymnej lecz Fundacja Dzieciom „Zdążyć z Pomocą”. Otrzymała ona od podatników blisko 109 mln zł (na 457 mln w ogóle zebranych)! Jej nazwa niewiele nam mówi, bo też jest ona głównie pośrednikiem zbierającym pieniądze. Podatnicy nie wspierali zatem organizacji, a konkretne dzieci.
To zjawisko rosło z roku na rok, ale teraz osiągnęło rozmiary każące zastanowić się nad tym, czy cel zapisany w ustawie o organizacjach pożytku publicznego jest w ogóle realizowany. Jakub Wygnański, kombatant ruchów pozarządowych, celnie podsumował kiedyś, iż mechanizm 1 procenta podlega w ten sposób stopniowej prywatyzacji.
W bezmiarze absurdu jakim jest w Polsce gospodarowanie publicznym groszem decyzje podatników nie są pozbawione racjonalności. Organizacje są anonimowe (i kto tam wie, co się w nich dzieje), a dziecko, na które wpłacamy 1 procent ma swoją twarz. Cierpiącą. Ale logika działania podatników jest tylko pozorna.
Po pierwsze darowizna i podatek, bezpośrednia filantropia i wspieranie tych, którzy filantropią się zajmują, to dwie różne rzeczy. Nie bez związku w tym sensie, że jeśli są mylone, robimy jedną pożyteczną rzecz zamiast dwóch. I suma dobra zamiast rosnąć, maleje. Ekscytujemy się, że znów wzrosła ilość pieniędzy zebranych z 1 procenta, nie dostrzegamy, że jednocześnie, dramatycznie spada globalna suma przeznaczana w Polsce na darowizny.
Poczucie dobrze spełnionego obowiązku (w stosunku do chorego dziecka), jest równie powszechne jak nieświadomość czynionego przy okazji zaniechania. Dziecku mogliśmy pomóc w inny sposób, a tak mamy swój niewielki (ale jednak) udział w tym, że małe, niezwykle pożyteczne organizacje pomocowe, nie mają na czynsz.
Pozostaje jeszcze etyczna strona kampanii jednego procenta. Chodzi o delikatny problem epatowania w niej cierpieniem dzieci. Marketingowo – billboard z umierającym maluchem jest nie do przebicia. Mamy też problem fundacji, która jest jedynie pośrednikiem w transferze pieniędzy, a nie organizacją integrującą ludzi.
Nie ma co do tego wątpliwości: jeden procent z podatku, który miał finansować budowę społeczeństwa obywatelskiego idzie albo na wielkie, obecne w mediach fundacje albo na pojedyncze chore dzieci. Tylko w niewielkim stopniu są w stanie z tego mechanizmu skorzystać lokalne stowarzyszenia. Silni dzięki niemu stają się jeszcze silniejsi, słabsi wypadają z gry o wielkie pieniądze.
Na szczęście wiele z nich daje sobie radę i bez podatkowych instrumentów. Choć nie jest to łatwe. Pozyskują sponsorów, klamkują u lokalnej władzy, nie tyle nawet o pieniądze, co o prawo do życia. W polskich realiach los organizacji pozarządowych jest w rękach rządzących. Jeśli władza im sprzyja, będą kwitły, w innym wypadku czeka je nieustanna walka o byt, o lokal, zlecenia, dostęp do publicznych zasobów. Ale kto przeżyje, ten wolnym będzie i też zakwitnie, bo jak wiadomo, co nas nie zabije, to nas wzmocni.
Tyle, że owa codzienna szarpanina niewiele ma wspólnego z jednym procentem.
Piotr Legutko