Słusznie dyrektor Szpitala Dzieciątka Jezus burzy się, że naruszono dobre imię jego placówki.
07.09.2012 16:30 GOSC.PL
„Do sądu za pikiety antyaborcyjne. Szkalują lekarzy” – głosi tytuł w stołecznej „Wyborczej”. Że niby Fundacja Pro szkaluje i za to pójdzie do sądu. Jedno i drugie nie jest prawdą. Jedno, bo nie szkaluje, tylko mówi, że w warszawskim szpitalu zabija się dzieci (a zabija się), a drugie, bo nie pójdzie do sądu, tylko – jak wynika z tekstu – dyrektor szpitala im. Dzieciątka Jezus, prof. Wyzgał, „właśnie rozważa wniesienie pozwu cywilnoprawnego o naruszenie dobrego imienia swojego i szpitala”.
„Rozważa wniesienie pozwu”, czyli straszy, że wniesie, ale nie wniesie. Nie tylko dlatego, że nie ma szans wygrać – i chyba o tym wie, ale przede wszystkim dlatego, że taki proces uświadomiłby wielu nieświadomym jeszcze ludziom, że aborcja to naprawdę jest zabijanie ludzi.
Władze szpitala przyznały przecież, że dokonują aborcji. Dlaczego jednak nie chcą powiedzieć, jak to robią? Czy nie dlatego, że wówczas wyjdzie czarno (a raczej krwawo) na białym, że to dokładnie tak samo, jakby zabito dorosłego człowieka? Jedyna różnica polega na rozmiarach.
– To oczywiste, że wykonanie takiego zabiegu nie jest przyjemne. Żeby tak myśleć, trzeba by mieć spaczoną psychikę – mówi „Wyborczej” szef kliniki prof. Wielgoś. – Ale to też część naszej pracy. Jako lekarz muszę wczuć się w trudną sytuację tych kobiet – zwierza się.
Właśnie – pan profesor musi się wczuć w trudną sytuację kobiet i powstrzymać je przed nieszczęściem dzieciobójstwa. One są już wystarczająco zgnębione własnym strachem i ludzkim namawianiem do najgorszego i pana zadaniem jest doprowadzić je do jedynego właściwego rozwiązania, jakim jest szczęśliwe rozwiązanie.
Ta oczywistość jednak najwyraźniej zupełnie nie dociera do ludzi, którzy trudnią się aborcją. Tak jakby ktoś w pewnych obszarach zablokował ich zdolności do refleksji. Prof. Wyzgał mówi: – Pojedynczy lekarz może zasłonić się klauzulą sumienia i nie wykonać zabiegu. Jednak publiczna placówka nie powinna. Bo co? Będziemy odsyłać kobietę od szpitala do szpitala? – pyta, jakby jedyną możliwą odpowiedzią było, że nie będziemy odsyłać. A otóż, skoro nasze prawo wciąż jeszcze nie chroni w pełni ludzkiego życia, należy odsyłać – jeśli się matka będzie upierała przy zabójstwie. Ależ tak! I oby ją odsyłano z kwitkiem aż do skutku, czyli do chwili, gdy zrezygnuje ze swego strasznego zamiaru. Bo dziecko, które nosi, jest człowiekiem, i nawet obecne polskie prawo temu nie przeczy.
Sprawa jest prosta: każdy lekarz ma moralny obowiązek skorzystać z klauzuli sumienia, bo każdy jest człowiekiem i każdy ma sumienie.
W jednym jednak trzeba pana profesora poprzeć. Otóż słusznie burzy się na naruszenie dobrego imienia szpitala, bo ten szpital rzeczywiście ma dobre imię. Najlepsze – samego Jezusa. Gdyby placówka nosiła imię Heroda Wielkiego, to przynajmniej jej szyld pasowałby do praktykowanego tam procederu. Ale zabijanie w szpitalu imienia Dzieciątka Jezus tych, których sam Patron nazwał swoimi braćmi najmniejszymi, to nie tylko najhaniebniejszy postępek, ale w dodatku wyrafinowane bluźnierstwo.
Franciszek Kucharczak