Obecnie tylko połowa bloków energetycznych pracuje normalnie. Zarząd elektrowni zapewnia jednak, że nie będzie ograniczeń dostaw prądu. Ekolodzy twierdzą, że tragedię spowodowała zachłanność.
Pożar, do którego doszło wieczorem, 24 lipca, spowodowany był wybuchem pyłu węglowego, nagromadzonego w pomieszczeniu, gdzie pracują turbiny, zasilające system energetyczny. Mimo wysiłków strażaków, niebezpieczeństwo zostało opanowane dopiero następnego dnia przed południem. Jednak ogień w blokach energetycznych wzbudził uzasadnione obawy części załogi i mieszkańców regionu. – Nie wiadomo, jak to mogło się skończyć. Dobrze, że nikt nie zginął, ale boję się, że to się może kiedyś powtórzyć – mówi Zbigniew Musiał, kiedyś pracownik elektrowni Turów. Czterem osobom poszkodowanym w pożarze udzielono natychmiastowej pomocy i ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. – Ich stan zdrowia oceniany jest jako dobry, zaś hospitalizacja potrwa nie dłużej niż kilka dni – zapewnia Beata Nawrot-Miler, rzecznik prasowy PGE Górnictwa i Energetyki Konwencjonalnej SA. Obawy mieszkańców Bogatyni budzi stan techniczny bloków energetycznych, bo zachodziła obawa naruszenia ich konstrukcji. Zarząd spółki uspokaja. – Z przeprowadzonych przez specjalistów z Oddziału Elektrownia Turów wstępnych oględzin obiektu wynika, że podstawowe urządzenia wytwórcze nie uległy uszkodzeniu. Naruszone zostały wyłącznie instalacje pomocnicze i lekkie elementy ścian – zapewnia Beata Nawrot-Miler.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Roman Tomczak