W obronie wolności zgromadzeń stanęła… platformerska lewica.
20.07.2012 09:20 GOSC.PL
Platforma Obywatelska w senacie okazuje się nie być monolitem. Niby ma większość w izbie wyższej, ale dwie z trzech komisji, które zajmowały się sprawą, odrzuciły proponowaną przez prezydenta nowelizację ustawy o zgromadzeniach. Komisja Praw Człowieka Praworządności i Petycji uczyniła to nawet jednogłośnie.
Kiedy w ubiegłym roku 11 listopada narodowcy zorganizowali Marsz Niepodległości (ostatecznie wzięło w nim udział kilkadziesiąt tysięcy ludzi), skrajna lewica bezprawnie postanowiła manifestację zablokować. Jeszcze przed jego rozpoczęciem niemieckie lewackie bojówki polowały na ulicach Warszawy na osoby, które w ich mniemaniu wyglądały, jakby chciały wziąć udział w tym wydarzeniu, przy okazji organizując bijatyki z grupami rekonstrukcyjnymi i dezorganizując oficjalne uroczystości. Policja, stając po stronie łamiących prawo, kazała Marszowi zmienić trasę. Na ulicach stolicy doszło do rozrób, w których brali udział bandyci, którzy podłączyli się pod legalnie zarejestrowany przemarsz.
Prezydent, kontynuując partyjną tradycję reagowania na doniesienia medialne restrykcyjnym prawem, zaproponował zmianę prawa o zgromadzeniach. W myśl nowych zapisów każdą manifestację należałoby zgłaszać co najmniej tydzień przed jej planowanym przebiegiem. Ponadto nie wolno byłoby organizować dwóch manifestacji na raz w jednym miejscu.
Łatwo domyślić się, jakie byłyby skutki nowego prawa. Chcąc działać zgodnie z nim nie można byłoby zorganizować spontanicznej manifestacji, odpowiadającej na szybko zmieniającą się rzeczywistość. Polityczni wrogowie, zdając sobie sprawę z planów organizacji przez drugą stronę pikiety czy przemarszu, mogliby zablokować im taką możliwość poprzez odpowiednio wcześniejsze zgłoszenie zgromadzenia. Władza dostałaby glejt na rozprawianie się ze swoimi przeciwnikami. Przy czym wcale nie jest powiedziane, że nowe prawo zaprowadzi spokój i porządek, bo gdy ludziom odbiera się prawo do manifestowania swoich przekonań, mogą sami je sobie wziąć – i dopiero wtedy dojdzie do zamieszek. Korzystnych dla władzy, która będzie mogła pokazać się jako siła rozsądku, jedyna zdolna stawić czoła nieodpowiedzialnej, radykalnej opozycji. Skrajna lewico, dziękujemy za ten prezent.
Na szczęście w szeregach partii władzy znaleźli się ludzie niezależni, którzy wbrew odgórnym nakazom postanowili postawić się uchwaleniu złego prawa. Wśród nich prym wiedzie Józef Pinior, który otwarcie mówi, że projektu ustawy nie da się nawet poprawić, tylko trzeba go odrzucić w całości. Ręka w rękę idzie z nim Witold Gintowt-Dziewałtowski.
To znaczące, że właśnie ci politycy postawili się swoim liderom. Obaj w platformerskie szeregi trafili niedawno, tuż przed wyborami w 2011 roku, kiedy to PO tworzyło antypisowski front jedności narodu, do którego załapali się zarówno byli zetchaenowcy, jak i postkomuniści. Pinior był w okresie PRL działaczem solidarnościowym, pod koniec lat 80-tych odtwarzał przedwojenną Polską Partię Socjalistyczną. Jeszcze do niedawna był związany z lewicą, będąc m.in. europosłem Socjaldemokracji Polskiej. Z kolei Gintowt-Dziewałtowski to stary pezetpeerowiec, który wstąpił do „przewodniej siły narodu” w 1968 roku (cóż za paradoks: przypomnę, że był to rok, w którym milicja rozbijała demonstracje studenckie). Cokolwiek by pisać o ich politycznej przeszłości i poglądach, swoją postawą pokazali że potrafią być niezależni. To ważny argument przeciwko tezom tych, którzy uważają, iż wprowadzenie wyborów w jednomandatowych okręgach wyborczych do senatu nie zwiększyło samodzielności senatorów.
To, iż dwie komisje opowiedziały się za odrzuceniem proponowanej nowelizacji, zaś jedna zaleciła jej poprawienie, nie oznacza oczywiście, że projekt upadł. Pięciu senatorów to nie cała izba, PO ma liczne narzędzia dyscyplinujące swoich członków zasiadających w parlamencie. Senat może ustawę przyjąć lub ją jedynie poprawić, sejm może odrzucić senackie veto, jak i poprawki. Prezydent oczywiście nie zawetuje ustawy, którą zaproponował. Cała nadzieja w… posłach PO. Ich rozsądku i niezależności.
Stefan Sękowski