Ginące zawody. Kiedyś koszono zboże sierpem lub kosą i młócono je cepem, a ubranie robiło się samemu. Pomimo tego, że dziś są maszyny i nowoczesne sklepy, a wiele zawodów ginie, to istnieją pasjonaci wsi, wierni tradycji twórcy ludowi, którzy kontynuują profesje swoich przodków i chętnie o nich opowiadają.
Przysłowia i powiedzenia, które uczyły, jak żyć, haftowano kiedyś na ręcznikach i serwetach: „Świeża woda ochłody doda”, „Dobra gospodyni dom wesołym czyni” czy „Soli i chleba w kuchni potrzeba”. Pani Grażyna Górska, pochodząca z Białorusi hafciarka dobrze zna takie zwyczaje. Dziś mieszka w Zielonej Górze, ale o tradycjach z rodzinnych stron nie zapomina. Wyszywania wzorów i technik hafciarskich nauczyła się od swojej chrzestnej. – Pięknie haftowała szaty liturgiczne, a ja zawsze patrzyłam, jak ona to robi. Dała mi też tamborek – wspomina pani Grażyna. Kiedyś wyszywano prawie w każdym domu. Wielobarwnymi wzorami kwiatowymi ozdabiano koszule i bluzki, haftowano obrusy, firanki i zasłonki do okien. Taka praca wymaga dużo cierpliwości i czasu. – Wyszycie obrusu zajmuje mi około dwóch tygodni. Najtrudniejszy jest wzór richelieu. Najpierw wyszywa się go na kawałku materiału, później ten materiał trzeba wyprać, wykrochmalić, wyprasować na lewej stronie i dopiero wycinać brzegi i środek. To bardzo trudna praca. Ważne też, żeby nie przeciąć nici – tłumaczy hafciarka. – Ja jednak lubię wszystkie hafty: płaski i richelieu, kurpiowski i wyszywanie krzyżykiem. Wiem, jak dany kwiat wygląda, i tak dobieram kolory, np. fioletowe fiołki czy niebieskie chabry. Wyszywam rozmaite obrazy, np. Ostatnią Wieczerzę lub wizerunek papieża Jana Pawła II – dodaje z radością pani Grażyna.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Katarzyna Gauza