Jeśli ktoś chce wystąpić z Kościoła, już to zrobił.
23.05.2012 15:19 GOSC.PL
Po kolejnym wyczynie posła Palikota, który próbował dokonać aktu apostazji za pośrednictwem kartki przyklejonej do drzwi kościoła (nie udało się z drzwiami kurii), odezwały się głosy, że nie jest to sposób na występowanie z Kościoła. Bo chrztu nie da się wymazać, a akt apostazji wymaga spełnienia określonych procedur. Przyklejanie kartek nie jest taką procedurą.
To prawda. Kto został ochrzczony, ten ochrzczony pozostanie i nic tego nie zmieni – również akt apostazji zgodny z przepisami. Chrzest pozostawia znamię niezatarte, i choćby się człowiek – nie daj Boże – potępił, będzie potępieńcem ochrzczonym.
Tylko co z tego?
Co z tego, że Palikot z Kościoła formalnie nie wystąpił, skoro wyparł się Chrystusa? Zrobił to na przykład świadomie angażując się w promocję grzechu, i to na skalę społeczną. Ale przede wszystkim zrobił to dlatego, że CHCIAŁ. Świadomie powiedział Kościołowi „nie”.
W świecie ducha liczy się przede wszystkim wolna wola, a nie stan formalny. Bóg nie ma względu na osoby i szanuje nasze decyzje. „Kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo” – czytamy w księdze Powtórzonego Prawa (30,19). Nie jest Bogu obojętne, co wybierzemy, dlatego wzywa od razu: „Wybierajcie więc życie, abyście żyli”. Ale skoro wzywa, to dlatego, że człowiek może wybrać źle. Wybiera się aktem woli. „Chcę”, „nie chcę” – to są słowa podstawowe.
Bóg traktuje nas poważnie. Poważniej niż ludzie sami siebie.
Zaparcie się wiary jest grzechem nawet wtedy, gdy człowiek zapiera się pod wpływem wielkiego strachu. Właśnie to przydarzyło się Piotrowi. Jego gorzki płacz miał swoje podstawy – bo przecież Jezus powiedział, że kto się Go zaprze, tego zaprze się i On. Ocaliło go miłosierdzie Boga, który przebacza, gdy człowiek żałuje – ale on miał za co żałować. To nie było tak, że nic się nie stało. Nie bez powodu w pierwszych wiekach chrześcijaństwa „upadłych” (lapsi), czyli tych, którzy wskutek prześladowań zaparli się wiary, wyłączano z Kościoła. Dopiero nieco później zdecydowano ponownie przyjmować tych, którzy żałowali i odpokutowali swój czyn. Ale to nie była pokuta w rodzaju „Jak nie będziesz zmęczony, to odmów trzy razy alleluja”. Dzięki temu ludzie wiedzieli, że to nie drobiazg zdradzić Chrystusa. Wiedzieli, co się stało i mieli świadomość, że to sprawa życia i śmierci wiecznej. To dzisiejsi „chrześcijanie” Zachodu stali się tak rozmemłani, że nawet apostazję traktują jak splunięcie. Ale to oni są w błędzie – nie nasi przodkowie w wierze.
Zwróćmy uwagę: tak surowe konsekwencje spotykały tych, którzy załamali się wobec groźby utraty życia. Wyrzucano ich z Kościoła, z początku niemal bez prawa powrotu.
Co więc powiedzieć o człowieku, który nie tylko nie zaparł się wiary ze strachu, lecz sam z uśmiechem domaga się, żeby go z Kościoła usunąć? Tymczasem słyszy, że to nie takie proste, bo formalnie to on wciąż jest katolikiem.
Ten nieszczęsny człowiek już dawno wyłączył się z grona wierzących, choćby dlatego, że stanął na czele partii, której celem jest walka z Kościołem i przetrącenie kręgosłupa narodu. Jeśli tak ma wyglądać katolik, to doprawdy, katolikiem może już być dokładnie każdy.
Oczywiście, że jego też Bóg chce ocalić, oczywiście, że on jest jak syn marnotrawny. Ale Ojciec nie zatrzymywał syna. Choć nad tym bolał, pozwolił mu odejść. Syn zrozumiał co się stało dopiero wtedy, gdy obudził się z gębą w korycie.
My jednak cackamy się z „synami marnotrawnymi” i pozwalamy im łajdaczyć się w ojcowskim domu, tłumacząc, że to nie takie proste odejść.
Niech odejdą, bo faktycznie już dawno odeszli. Niech nie robią łaski. Niech sobie nie wyobrażają, że można być tu i tam, że można służyć Bogu i mamonie, że można zdradzić i być wiernym. Niech skosztują, co znaczy żyć z dala od Boga. Dla swojego dobra. Dla dobra Kościoła.
Franciszek Kucharczak