Mogła być najsilniejszą polską marką na świecie. Dziś najczęściej mówimy o niej „podzielona”.
26.04.2012 09:53 GOSC.PL
Stan pierwszy – związek zawodowy przeżywa właśnie (kolejną) drugą młodość. Już widzę wykrzywione pogardą usta: to ma być „Solidarność”? Gdzie tu myślenie kategoriami dobra wspólnego? Pilnują jedynie swego, pracowniczego interesu. A od czego jest związek zawodowy? W latach 90. był od „osłaniania reform”, to się go chwaliło. Tyle, że ludzie się od „Solidarności” odwracali… Dziś robi to, co do niego należy, do czego został powołany, broni swoich członków, to się go krytykuje. A kto ma dziś ludzi bronić? SLD? Palikot? Wolne żarty…
Stan drugi – ruch polityczny zakończył swoją misję w niesławie. I nie chodzi tylko o to, że podział postkomunistyczny przestał już w Polsce dawno obowiązywać. Raczej o to, że ludzie, dla których „Solidarność” była trampoliną do władzy, szybko zapomnieli o korzeniach. Jedni koniunkturalnie przepraszali za „S”, inni bez sentymentów, całkowicie oderwali się od wspólnoty, która ten ruch powołała do życia. Mija właśnie 10 lat od ostatniego politycznego odwołania do idei „Solidarności”. Afera Rywina na krótko zjednoczyła obóz, który po trzech latach postsolidarnościowej euforii i wygraniu wyborów… spektakularnie się podzielił. I wokół tego podziału zbudował swoją siłę polityczną, pogrążając nas w moralnym kryzysie na kolejną dekadę.
Stan trzeci „Solidarności” tworzą strażnicy świętego ognia. Ludzie, dla których 1980 rok był jak 1812 z „Pana Tadeusza”. Nigdy nie pogodzili się ze stanem wojennym, nie zaakceptowali kompromisu z komunistami, nigdy nie odwrócili się od polskiej tożsamości. I oczywiście nie zrobili na tym programie żadnej kariery, ani biznesowej, ani politycznej. Wciąż mają w głowach msze papieskie i euforię narodowej jedności. Powszechnie określa się ten stan jako jednostkę chorobową. Niesłusznie. Okazuje się, że właśnie owi strażnicy, ludzie pierwszej „Solidarności”, są dziś potrzebni, wręcz niezbędni. Pokazuje to nie tylko protest głodowy w obronie polskiej szkoły, którym zaszokowali kraj, także sposób, w jaki ustawiają (do pionu) nasze priorytety. Potrzebujemy takiego punktu odniesienia, bośmy się kompletnie zagubili i zatracili.
„Solidarność” nie jest dziś ideą państwowotwórczą. Polska stała się krajem indywidualnych sukcesów i twardych łokci. W tej sytuacji, zarówno jako związek zawodowy, jak i ruch obywatelski, „Solidarność” znów staje się znakiem sprzeciwu. Bez szans na dobrą prasę, za to z perspektywami na przyszłość.
Piotr Legutko