Hans Kloss powrócił. I to w dwójnasób. Nawet lekko zdesowietyzowany.
16.03.2012 14:47 GOSC.PL
Po 1989 roku fakt, że Kloss pracował dla sowieckiego wywiadu wzbudzał gorące dyskusje. Widzom to nie przeszkadzało więc „Stawkę większą niż życie” oglądali na okrągło. „Stawkę…” i „Czterech pancernych..” z ramówki zdecydował się zdjąć Bronisław Wildstein, kiedy został szefem TVP. Nie udało się, bo sam został zdjęty wcześniej. Zresztą telewizja publiczna nie miała wtedy widzom nic w zamian do zaoferowania. Minęło jeszcze trochę czasu zanim zaczęły powstawać zrealizowane w podobnej konwencji seriale z czasów II wojny światowej.
Teraz kiedy nadszedł „Czas honoru” w kinie pojawił się kapitan Kloss a właściwie J-23 reaktywowany przez Patryka Vegę. Legenda po powróciła. Do tego jak przekonają się ci, którzy pójdą do kina, w dwójnasób i to częściowo zdesowietyzowana. Ale nawet to filmowi nie pomogło.
Zarówno Klossów, jak i innych atrakcji mamy w filmie w nadmiarze. Jednak nadmiar, nie tylko zresztą w jedzeniu, ale i w rozrywce, rzadko wychodzi na zdrowie. W „Stawce większej niż śmierć” wszystkiego mamy za dużo. Od czasów premiery „Stawki…” przed pół wiekiem zmieniły się nie tylko możliwości filmowego przekazu, ale również oczekiwania widzów.
Inżynier Mamoń z „Rejsu” Piwowskiego lubił te piosenki, które już znał. Twórcy „Stawki większej niż życie” wprowadzili w życie zasadę rejsowego inżyniera, ale zdając sobie sprawę, ze film to nie piosenka, której można wysłuchać sto razy, znacznie ją wzbogacili.
Odeszli do konwencji w jakiej został zrealizowany serial, ale nie mogli się zdecydować jaką wybrać. Ostatecznie powstała niespójna filmowa hybryda. Miejscami film wydaje się być pastiszem, by następnie ewoluować w stronę wojennej przygody z elementami kina batalistycznego i filmów rodem z Indiany Jonesa, znajdziemy tu także elementy melodramatu, a jak poszukać dalej nawet dramat rozrachunkowy. Telewizyjna „Stawka większa niż życie” trzymała widza w napięciu. A to podstawowy walor filmów tego gatunku. Kinowa kontynuacja, chociaż nie powinna, śmieszy. I to tylko miejscami. Jeżeli świadomym zamiarem twórców była realizacja komedii to też nie wyszło. Mimo wysiłków aktorów, a szczególnie Piotra Adamczyka który Brunnera zagrał znakomicie, wyszedł wielki kicz.
Edward Kabiesz