Koniec z hazardem we Włoszech – oznajmił minister. Ale za dobrą motywacją idzie brak konsekwencji i polityczny sarkazm.
02.03.2012 11:40 GOSC.PL
W wywiadzie dla dziennika episkopatu Włoch minister Riccardi powiedział: koniec z hazardem i reklamami gier, bo to deprawujące.
Bardzo słuszne.
Dziennikarz pyta ministra: – Wzrasta uzależnienie od hazardu i gier za pieniądze. Czy uważa pan, że zakaz reklam w tym sektorze coś pomoże?”
Riccardi: – Stwierdziłem, że hazard to prawdziwa plaga społeczna w naszym kraju i zadałem sobie pytanie, jak to możliwe, że tolerujemy jako państwo reklamę czegoś, co nas niszczy i jest patologią.
Znowu słusznie.
I dalej tłumaczy: „W naszym kraju jest już dwa miliony młodych bezrobotnych (notabene – faktycznie, casus włoski jest alarmujący: co trzecia osoba po studiach nie może znaleźć pracy), wielu z tego powodu nie podejmuje studiów: i właśnie dla tej grupy gry za pieniądze wydają się najlepszym i jedynym wyjściem, najszybszym i „cudownym” wyjściem z problemów. Wpadają jednak w jeszcze większe długi. Jak więc pomóc im wyjść z tego zaklętego kręgu?”
Jak? Zakazem reklam? Dalej Riccardi mówi, że obowiązkiem państwa jest pomóc rodzinom, które nie wiążą końca z końcem, starszym, którym brakuje na żywność i wyjść im naprzeciw. I uwaga: ten zakaz hazardu jest na to antidotum.
Jasne. Jak darzę Riccardiego, założyciela Wspólnoty Św. Idziego, wielkim szacunkiem, tak pojąć nie mogę jego toku rozumowania. Jakbym słyszała naszych polityków.
Bo co ma piernik do wiatraka? Co ma hazard i gry do bezrobocia i biedy rodzin i starszych osób? Minister bezpośrednio łączy kryzys z hazardem. Możliwe, że jedno drugie pociąga. Ale czy wyjściem jest zakazać reklam gier? Dobrze, z punktu widzenia moralnego, by taki zakaz istniał, szczególnie w kraju, gdzie granie za pieniądze jest niemal sportem narodowym. Więcej z tego nieszczęść niż pożytku. Ale od Riccardiego oczekiwałabym konkretnych propozycji wyjścia z pomocą i naprzeciw tym dwu milionom bezrobotnych młodych. Zakaz hazardu ich sytuacji nie rozwiąże.
Wróciłam niedawno z Rzymu. Pewna właścicielka sklepu przy via del Corso żaliła mi się, że premier Monti już nawet posiadanie psów opodatkował, że boi się, kiedy za oddychanie płacić podatki każe. Włoszka twierdziła, że by uczciwie żyć, musiałaby ponad 70 proc. dochodów oddać państwu. „Zagram dziś w lotto, może się uda” – powiedziała. Nic dodać, nic ująć. Przykre jest tylko to, że jak widać, na każdego płaszcz polityka źle działa – z wielkim żalem piszę to pod adresem Riccardiego. Z żalem, bo kto, jak nie taki „boży” minister, powinien zarażać innych bożymi rozwiązaniami.
Joanna Bątkiewicz-Brożek