Jedna trzecia dzieci na świecie mieszka w dzielnicy biedoty. Ich rodzicom potrzeba własności i możliwości działania.
29.02.2012 17:06 GOSC.PL
Według Funduszu Narodów Zjednoczonych na Rzecz Dzieci UNICEF jedna trzecia dzieci i młodzieży na świecie żyje w biednych dzielnicach, bez dostępu do wody, kanalizacji, opieki medycznej i szkół. To przerażająca wiadomość, mimo, iż liczba osób mieszkających w tego typu miejscach sięgała jeszcze w latach 90-tych XX wieku połowy światowej populacji.
Żeby zaradzić temu problemowi nie wolno wszystkich biednych dzielnic wrzucać do jednego worka. Na przykład nadając im zbiorczą nazwę „slums”. Czym innym są podupadłe osiedla w Stanach Zjednoczonych, których mieszkańcom może pomóc zmiana źle prowadzonej polityki społecznej, a czym innym dzielnice biedy w Ameryce Południowej. Te powstają zazwyczaj jako odpowiedź na głód i przywileje dla wielkich właścicieli ziemskich. Przenosząc się na obrzeża miast budują prymitywne chałupki – i starają się przeżyć.
A nie jest to proste, bo wielu z nich formalnie nie istnieje. Formalnie nie posiada także prawa do skrawka ziemi, na którym mieszka – nawet, gdy istnieje, musi bowiem latami walczyć o jego legalizację. A nie istniejąc i nie posiadając w świetle prawa żadnej własności trudno o legalne zatrudnienie czy kredyt na własną działalność. Nie mówiąc o ochronie przed przestępcami. Zresztą – o jakiej ochronie mówić w dużej części Ameryki Łacińskiej…
Przyczyną kłopotów nie jest to, że bogaci mają dużo, a biedni mało, ale brak ochrony prawnej dla własności, przeregulowanie prawa, przywileje dla partykularnych grup interesów i korupcja. W tej sytuacji pomoc charytatywna jedynie uśmierza problemy, ale ich nie rozwiązuje. By pomóc wstać tym ludziom z kolan ich rządy powinny przede wszystkim przestać podcinać im nogi.
Stefan Sękowski