„Gazeta Wyborcza”, informując o raporcie na temat Komisji Majątkowej, nie napisała, że za nieprawidłowości odpowiada strona rządowa.
17.02.2012 12:28 GOSC.PL
Tekst Marcina Pietraszewskiego „Kościołowi ile się da”, opublikowany w piątek na pierwszej stronie „Gazety Wyborczej”, jest skrajnym przykładem manipulacji opinią publiczną. Opisując rządowy raport o pracach Komisji Majątkowej, autor nie pisze o podstawowej kwestii, że za opisane w raporcie uchybienia ponosi odpowiedzialność strona rządowa, a nie kościelna.
Wynika to w sposób oczywisty także z tytułu tego dokumentu, który brzmi: „Sprawozdanie dla Rady Ministrów z kontroli w zakresie udziału przedstawicieli strony rządowej (podkreślenie moje) w Komisjach Majątkowych w latach 1990-2011”. Pietraszewski celowo pomija w swym tekście tytuł dokumentu, gdyż jego celem jest takie jego przedstawienie, aby czytelnik sądził, że dotyczy on także działań strony kościelnej.
Przypomnijmy najważniejsze fakty w tej sprawie. W 1989 r. państwo zobowiązało się zwrócić Kościołowi zagrabiony majątek, aby uniknąć procedury sądowej, która dla skarbu państwa byłaby znacznie bardziej dolegliwa i kosztowna. Ustalono więc wspólną Komisję Majątkową, która w sposób polubowny miała załatwić roszczenia poszczególnych podmiotów kościelnych. Zakładano przy tym dobrą wolę obu stron, dlatego przewidywano, że Komisja będzie działać kilka, góra kilkanaście miesięcy.
Faktycznie działała 21 lat w zmieniającej się rzeczywistości społecznej, politycznej. Oczywiście można zapytać dlaczego w 1997 roku, gdy wchodziła w życie konstytucja, która wprowadziła m.in. obowiązkową dwuinstancyjność w postępowaniach sądowych oraz powszechne prawo do sądu, rząd nie wystąpił do parlamentu z inicjatywą zmiany przepisów o Komisji Majątkowej?
Tylko czyje to zaniedbanie – Kościoła czy państwa, bądź parlamentu? Można także postawić kwestię, dlaczego w 1999 roku, gdy wchodziła w życie reforma administracyjna kraju, nie znowelizowano przepisów o Komisji Majątkowej tak, aby jednostki samorządu terytorialnego obligatoryjnie uczestniczyły w postępowaniu regulacyjnym? I znów pytanie, czy taka inicjatywa powinna wypływać ze strony biskupów czy posłów, ministrów i odpowiednich urzędów? Pietraszewski nie stawia takich pytań, gdyż nie chodzi mu o ustalenie prawdy, ale oplucie insynuacją strony kościelnej.
W sposób oczywisty zadaniem strony państwowej było dostosowanie przepisów ustawy z maja 1989 r. do nowych realiów. Nie zadbał o to żaden rząd, żaden parlament. Dodać trzeba, że Komisja decyzją władz państwowych urzędowała w budynku Urzędu Rady Ministrów, a później MSWiA i to właśnie ten resort zapewniał jej obsługę administracyjno – kancelaryjną. To on odpowiada za stan archiwum, teczek i ich opis. Nie w archiwach kościelnych ginęły dokumenty, ale archiwum MSWiA. Nie było winą strony kościelnej, że posiedzenia nie były właściwie protokołowane.
Tymczasem tekst Marcina Pietraszewskiego napisany jest w taki sposób, aby czytelnik winowajcę zaniedbań widział po stronie kościelnej. Tłustym drukiem wybita jest informacja, że Kościół otrzymał 143.5 mln zł odszkodowań. Dodam, dla pełnego rachunku, że w wyniku rozstrzygnięć Komisji Majątkowej Kościół otrzymał także 65.5 tys. hektarów gruntów i 490 budynków. Ale w tym miejscu należałoby postawić pytanie, jaka była skala strat, gdyż dopiero wówczas można ocenić, czy rekompensata była adekwatna.
W publikacjach naukowych podawane są liczby od 90 tys. do 155 tys. ha zabranej Kościołowi ziemi. A co z pozostałym majątkiem, chociażby: budynkami szpitali, aptek, sanatoriów, ośrodków pomocy, szkół, internatów, sierocińców, przedszkoli, żłobków, które często przejmowano z całym wyposażeniem? Pietraszewski nie pisze także, że 22 proc. wniosków złożonych do Komisji przez podmioty kościelne zostało przez nią odrzuconych, w 4 proc. spraw Komisja nie uzgodniła stanowiska, a 7 proc. spraw ciągle czeka na rozstrzygnięcie na drodze sądowej oraz że z tej statystyki jasno wynika, że starania Kościoła katolickiego o odzyskanie zagrabionego mienia były znacznie mniej skuteczne, aniżeli innych Kościołów, czy gmin żydowskich.
Wyjątkowym przykładem dziennikarskiej niechlujności jest podana w tekście Pietraszewskiego, bez jakiegokolwiek komentarza informacja, że Komisja wydała więcej orzeczeń aniżeli było wniosków, a jeden wniosek był rozpatrywany kilkakrotnie, co sugeruje jakieś manipulacje i przekręty. Tymczasem sprawa jest prosta, część wniosków składała się z wielu roszczeń, które wymagały odrębnych rozstrzygnięć. Zresztą w cytowanym przez Pietraszewskiego raporcie w końcowych konkluzjach jest napisane wprost, że cześć spraw nie była rozstrzygana jedną decyzją, ale kilkoma cząstkowymi, tylko że tego zdania akurat dziennikarz „Wyborczej” już nie zacytował, z właściwą sobie rzetelnością. Dlatego również nie zadał sobie trudu, aby u jakiegokolwiek członka Komisji wyjaśnić wątpliwości, o których wyczytał w raporcie. Dostał zadanie wywalić na pierwszą stronę tekst, który będzie utwierdzał czytelnika w przekonaniu, że Komisja Majątkowa była wielkim przekrętem, co podkreśla jeszcze tytuł. Cóż o tym sądzić ? Jaka gazeta, taki dziennikarz i tekst.
Przeczytaj również: Kościół nie odpowiada za bałagan w ministerstwie
Andrzej Grajewski