Kto szuka ten pomaga!

Na początku dnia zamieszczaliśmy skłaniający do refleksji list naszych czytelników. Powodem jego napisania było jedno z wielu zdarzeń, jakie coraz częściej stają się udziałem posiadacza maila czy komórki. Chodzi o wirtualne apele o pomoc dla bardzo konkretnych osób. Tak było i tym razem... Na szczęście odpowiedź przyszła błyskawicznie: rodzeństwo z Mysłowic istnieje i prosi o dalszą modlitwę!

Tym razem sms dotyczył chorego rodzeństwa - Marty i Mateusza z Mysłowic. Apel nie uderzył w próżnię. Ruszyła machina bezinteresowności, ludzie zaczęli się modlić, pojawił się lekarz gotowy do pomocy. Ale gdy w pewnym momencie w tym "łańcuszku dobroczynności" nie udało się dotrzeć do "początków" pojawiły się wątpliwości: czy rodzeństwo rzeczywiście istnieje?  „Niech to będzie albo zaproszenie do refleksji dla wszystkich czytelników, albo konkretne wezwanie skierowane do konkretnych, choć anonimowych osób. Trudno rozeznać, co się ostatecznie kryje za historią, która rozegrała się w ostatnich dniach” napisali nadawcy przesłanego do naszej redakcji listu.

Po publikacji poniższego listu, do redakcji napłynęły maile, i dzwoniły telefony potwierdzające - Marta i Mateusz naprawdę istnieją i proszą o modlitwę. Skontaktowała się z nami również rodzina rodzeństwa - prosząc o sprostowanie całej sytuacji.    

Mateusz jest obecnie po trzech operacjach. U Marty było podejrzenie stwardnienia rozsianego, ale zostało wykluczone. Diagnoza jest jednak nie do końca potwierdzona, wystąpiły podejrzenia o boreliozę.. - powiedział nam ojciec nastolatków.

Rodzice Marty i Mateusza, codziennie wraz z grupą przyjaciół modlą się w intencji swoich dzieci. I proszą o dalsza modlitwę. - Chcielibyśmy podziękować wszystkim osobom i wspólnotom, które nas wspierają swoją modlitwą - mówił nam w rozmowie telefonicznej ojciec.
 

Dzięki determinacji ludzi dobrej woli - autorom listu - sprawa już się wyjaśniła. Poniżej przypominamy treść przesłanego nam listu:

"(...) Piątego stycznia bieżącego roku przychodzi sms, przesłany przez przyjaciółkę z grupy modlitewnej. Jego treść brzmi dramatycznie: „Potrzebna żarliwa modlitwa za rodzeństwo z Mysłowic – Mateusza 19 lat i Martę 16 lat. Mateusz – rak z przerzutami. Jest po operacjach, bardzo cierpi, bo nie działa morfina. Marta – stwardnienie rozsiane. Czeka ją jeszcze punkcja. Do chłopca dotarły relikwie bł. Jana Pawła II. Módl się o cud; jeśli możesz, prześlij to dalej”.

Wiadomość jest naprawdę poruszająca, więc do nieba mknie serdeczne wołanie, a do kolejnych przyjaciół następne sms-y. Intencja dociera do pewnej wspólnoty w Warszawie i okazuje się, że mobilizuje ludzi nie tylko do modlitwy. Rozdzwaniają się telefony, padają pytania o kontakt z nadawcami prośby, ponieważ zgłosił się lekarz gotowy walczyć o życie chłopaka. Jednak próba powrotu „po nitce do kłębka” spełza na niczym. Nie udaje się odnaleźć osoby, która uruchomiła cały ten łańcuch dobrej woli. Mgła tajemnicy skrywa źródło alarmu. Jak to możliwe?

W atmosferze zaskoczenia i dezorientacji rodzi się w sercu straszne podejrzenie, że może ktoś po prostu nas oszukał... Czy jakiś człowiek z chorym sumieniem zrobił sobie tylko zabawę, czy też był to perfidny chwyt mający na celu pomnożenie zysków operatora telefonii komórkowej? Czy to możliwe, żeby ktoś był zdolny żerować na odruchach modlitewnej solidarności, zadrwić z duchowego kapłaństwa dzieci Bożych? Co w tej sytuacji zrobić, jakie wyciągnąć wnioski?

W eter płyną kolejne sms-y, tym razem z przeprosinami, do odbiorców wiadomości. Znowu dzwoni telefon: ów poruszony apelem lekarz nie chce wierzyć, że wiadomość o potrzebującym pomocy rodzeństwie była fikcją.

Pojawia się myśl, by na przyszłość nie podawać automatycznie dalej podobnych komunikatów, żeby sprawdzać ich źródło, przekazywać intencje raczej ustnie na spotkaniach naszych grup modlitewnych... Oczywiście, Bóg troskliwie zbiera każdy okruch miłości i zaniesione do Niego modlitwy na pewno nie poszły na marne – nawet jeśli sprowokował je czyjś podstęp i dotyczyły sytuacji oraz osób nieistniejących. Ponadto bycie wykorzystywanym i ranionym to „ryzyko zawodowe” ucznia Chrystusa. Lepsze to, niż programowa podejrzliwość...

Ale może mimo wszystko Mateusz i Marta istnieją, może jakieś nieznane perturbacje spowodowały, że trudno odszukać ich ślad, lecz naprawdę żyją i cierpią? Jeśli tak, to warszawski onkolog gotów jest przyjść z pomocą, a raz zmobilizowane serca z pewnością chętnie znów splotą sieć modlitewnego wsparcia. Czy ktoś coś wie o rodzeństwie z Mysłowic? Mateuszu, Marto, jesteście tam?"

Od Redakcji: Jeśli podobne wydarzenia stały się i Państwa udziałem, zapraszamy do podzielenia się swoimi refleksjami...

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

kab