Jeśli braknie pomocy zorganizowanej – społecznej, kościelnej, państwowej także – to wysiłki najbliższych mogą okazać się daremne.
19.01.2012 00:15 GN 03/2012
Justynka zjawiła się w szkole jako pierwszak. Szkoda, że nie znaliśmy wtedy przynajmniej połowy jej krótkiego, ale zbyt „bogatego” życiorysu. Wczoraj byłem u niej na kolędzie. Justyna ma już 21 lat. Była sama. Pytam, gdzie pies. „Wygoniłam na pole. Żeby nie przeszkadzał”. Faktycznie, miałby w czym przeszkadzać. Justyna nigdy nie naopowiadała tyle, ile tym razem. Uśmiechnięta, swobodna. Na ścianie kalendarz z warsztatów terapii zajęciowej. Bo kilka lat temu potrąciła ją ciężarówka. Wracała z praktyki. Nie ma w tym miejscu chodnika, nie ma oświetlenia, ale jest ruchliwa droga. Mała Justyna poleciała do rowu jak piłeczka... Kłóciłem się wtedy z Bogiem, że czegoś tam z nieba nie dojrzał. I że Anioł Stróż chyba zaspał. Gdy już było wiadomo, że Justyna przeżyje, było prawie pewne, że będzie to nieprzytomna wegetacja. A nie jest. Głównie dzięki cioci, która była dla niej od pierwszej klasy jak matka. Spotkałem ciocię kiedyś już po wypadku, jak wracała z przystanku. Nie mieli samochodu. Mieszkać na wsi, nie mieć samochodu i jeszcze chorego w domu – to tragedia do kwadratu. „Proszę księdza, muszę się spieszyć z rehabilitacją. Mogę nie zdążyć”. Nie rozumiem. „Jestem chora. Nowotwór. Muszę zdążyć, żeby, jak umrę, Justynka jakoś mogła sobie radzić”. Powiedziała to tak, jakby o kogoś obcego chodziło, a nie o nią samą. Po tej rozmowie zrozumiałem, że aniołem stróżem jest właśnie owa ciocia. I choć według kościelnego prawa drogę do komunii miała zamkniętą, to jej komunią na co dzień było Jezusowe zapewnienie „cokolwiek uczyniliście komuś z tych najmniejszych, toście mnie uczynili”. Czyniła ze wszystkich sił i ponad siły. Aż odeszła do domu Pana. Justynie po wypadku pozostała niepełnosprawność. Ale radzi sobie. I zyskała tę swobodę, nawet jakąś pewność siebie. „Uczę się myć okna”. Sama? „Nie. Sąsiadki pomagają. Ale ja już też trochę potrafię”. Bo Justyna radzi sobie – ale nie bez pomocy innych: wujka, który pewnie sam pomocy potrzebuje. Sąsiadek, które mają oczy otwarte. Dobrych ludzi z warsztatów terapii zajęciowej. I tu splatają się dwa wątki tematu. Caritas jako miłość bliźniego. I „Caritas” jako miłość zorganizowana. Inne zresztą instytucje także. Instytucje jednak niewiele zdziałają, jeśli braknie miłości, pomocy, wsparcia, obecności, poświęcenia ze strony bliskich i sąsiadów. Ale jeśli braknie pomocy zorganizowanej – społecznej, kościelnej, państwowej także – to wysiłki najbliższych mogą okazać się daremne. Po obu stronach jest wiele dobra, ale wciąż wiele niedostatków.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.