Na rozpoczętej w poniedziałek w Strasburgu pierwszej w tym roku sesji PE ustępujący przewodniczący Jerzy Buzek ogłosił nazwiska kandydatów na nowego szefa europarlamentu. Już wiadomo, że Polaka na tym stanowisku zastąpi niemiecki socjaldemokrata Martin Schulz.
Wybór Schulza eurodeputowani mają potwierdzić we wtorek.
Przed ogłoszeniem przez Buzka nazwisk kandydatów europosłowie minutą ciszy uczcili pamięć zmarłego 18 grudnia 2011 r. prezydenta Czechosłowacji i Czech Vaclava Havla oraz hiszpańskiego polityka Manuela Fragi Iribarne, który zmarł w niedzielę.
Ponieważ mija połowa pięcioletniej kadencji PE, zgodnie z tradycją zmienia się jego przewodniczący, a także inni członkowie prezydium i szefowie komisji oraz delegacji.
Poza Schulzem, eurodeputowanym z ramienia SPD i dotychczasowym liderem socjaldemokratów (S&D) w PE, kandydatami na szefa europarlamentu są: brytyjski konserwatysta Nirj Deva (z Europejskich Konserwatystów i Reformatorów - EKR) i brytyjska liberałka Diana Wallis (z frakcji liberałów i demokratów ALDE). Jednak to Schulz może być pewny, że zostanie wybrany.
Ponad dwa i pół roku temu dwie największe siły polityczne w PE uzgodniły porozumienie techniczne. Zakładało ono, że w pierwszej połowie kadencji PE kierować miał chadek z Europejskiej Partii Ludowej (EPL), a w drugiej socjaldemokrata z Grupy Postępowych Socjalistów i Demokratów (S&D). W 2009 r. socjaldemokraci jednomyślnie poparli Buzka i nie wystawili swojego kandydata. Podobnie teraz EPL nie wystawia swego kandydata.
Schulz znany jest z dość wybuchowego charakteru i ciętego języka, zwłaszcza w krytyce prawicowych polityków. Jego prezydentura, jak sam przyznał, będzie mieć inny - zapewne mniej koncyliacyjny - styl niż przewodnictwo Buzka.
W tym tygodniu w Strasburgu wybrani zostaną także wiceprzewodniczący PE i kwestorzy. Stanowiska te, podobnie jak stanowiska szefów niektórych komisji parlamentarnych, wybiera się zgodnie z metodą stosowaną w systemach wyborczych opartych na proporcjonalnej reprezentacji z listami partyjnymi (tzw. zasada d'Hondta). Pierwszeństwo wyboru mają największe grupy polityczne, a w nich najliczniejsze delegacje narodowe.
Dlatego zasiadająca w EPL Platforma Obywatelska może liczyć na więcej niż inne polskie delegacje. Jacek Protasiewicz (PO) ma być jednym z 14 wiceprzewodniczących PE, Danuta Huebner decyzją partii pozostanie na stanowisku szefowej komisji regionalnej. Marek Siwiec (SLD) też ma być wiceprzewodniczącym PE z ramienia S&D, ale Lidia Geringer de Oedenberg z tej samej frakcji będzie musiała pożegnać się z funkcją kwestora. Wbrew staraniom PiS nie udało się zdobyć dla Ryszarda Legutki nominacji na wiceprzewodniczącego z ramienia EKR. Pozycja Polaków w tej frakcji, do niedawna bardzo silna, osłabiła się wraz z podziałami w polskiej delegacji i odchodzeniem z PiS kolejnych europosłów.
Podział kadencji PE na połowy jest nieformalny i nie wynika z traktatu. W PE w przeciwieństwie do parlamentów narodowych nie ma większości rządzącej - Komisja Europejska, którą w uproszczeniu czasem porównuje się do rządu Unii, składa się bowiem z komisarzy z różnych rodzin politycznych, wskazywanych przez rządy akurat rządzące w danym kraju. By ułatwić zarządzanie PE i wybór władz, partie polityczne tuż po wyborach uzgadniają więc między sobą, kto i w której części kadencji stanie na czele PE. Ponieważ poprzednim szefem PE był Niemiec Hans-Gert Poettering (z EPL), socjaldemokraci zgodzili się, by po Niemcu nie powierzać tej funkcji od razu kolejnemu Niemcowi (Schulzowi), tylko najpierw Polakowi.