Uratowani to nowożeńcy z Korei Południowej. Nieznany jest los Polaka.
Strażacy, prowadzącym akcję ratowniczą na pokładzie statku wieczkowego, który rozbił się na skałach u wybrzeża Toskanii, odnaleźli w leżącym na mieliźnie wraku dwoje żywych ludzi - młode małżeństwo z Korei Południowej - poinformowała agencja Ansa.
Strażacy usłyszeli wołanie dochodzące ze statku i dzięki temu szybko dotarli do kabiny, w której znajdowali się rozbitkowie. Ocaleni to młode, świeżo po ślubie, małżeństwo z Korei Południowej. Oboje mają po 29 lat i rejs na pokładzie luksusowego wycieczkowca po Morzu Śródziemnym miał być największą atrakcją ich miesiąca miodowego i podróży poślubnej. Zostali oni już wyciągnięci z wraku statku i przewiezieni karetką do szpitala. Oboje są w dość dobrej formie, uwzględniając fakt, że na ratunek czekali ponad dobę - podała Ansa. Nie wiadomo, czy na pokładzie statku są jeszcze inni ludzie. Ratownicy zamierzają kontynuować poszukiwania także w niedzielę.
Włoski wycieczkowiec Costa Concordia wpadł na skały u wybrzeża Toskanii w piątek późnym wieczorem. W katastrofie zginęły trzy osoby, a kilkadziesiąt zostało rannych. Nie ma wiadomości o 40 osobach, w tym o jednym z 12 Polaków, którzy byli na pokładzie. Kapitan statku został aresztowany. Wśród stawianych mu zarzutów jest - oprócz nieumyślnego spowodowania śmierci - porzucenie statku w chwili, gdy było na nim jeszcze wielu ludzi.
Ponad dobę po tym, jak w piątek wieczorem statek Costa Concordia uderzył o skały i rozbił się w pobliżu wyspy Giglio w malowniczym, ale trudnym dla żeglugi rejonie toskańskiego wybrzeża, nadzorujący postępowanie prokurator z pobliskiego miasta Grosseto wyraził przekonanie, że to niewłaściwy manewr 52-letniego kapitana doprowadził do tragedii. "Kapitan bardzo niezręcznie zbliżył się do wyspy Giglio; statek uderzył o skałę, która wbiła się w lewy bok, wskutek czego przechylił się i nabrał mnóstwo wody w ciągu dwóch-trzech minut" - powiedział prokurator Francesco Verusio.
Prowadzący dochodzenie badają także hipotezę, że kapitan obrał specjalnie kurs w kierunku pięknie oświetlonej wyspy, by pokazać ją uczestnikom rejsu i pozdrowić syreną mieszkańców. O tym, że taki zwyczaj panuje, przypomniał tamtejszy burmistrz. "Wiele statków podpływa do Giglio, by syreną okrętową pozdrowić mieszkańców. Ale tym razem źle to się skończyło" - przyznał. "Jeśli to prawda, to byłaby niewybaczalna lekkomyślność"- stwierdził prokurator.
Gdy statek zaczął niebezpiecznie się przechylać, ludzie w panice i w panującym chaosie skakali do wody nie czekając na zejście do szalup ratunkowych.
Obrońca kapitana, osadzonego w areszcie śledczym więzienia w Grosseto, oświadczył zaś, że jego klient uratował setki osób. Argumentował, że skały, na jakie wpadł wycieczkowy olbrzym, nie były zaznaczone na mapie. Ale tę linię obrony kwestionują wszyscy zauważając, że skały są powszechnie znane nie tylko miejscowej ludności. Za karygodną prokuratura uważa postawę kapitana, który zszedł z pokładu po północy, podczas gdy ostatni pasażerowie zostali ewakuowani około godziny 6 nad ranem w sobotę.
Z ostrożnością ekipy ratunkowe wypowiadają się o 40 osobach z list pokładowych "włoskiego Titanica", z którymi nie udało się nawiązać do tej pory kontaktu. Według włoskich mediów, nie można wykluczyć, że ludzie ci pozostali wewnątrz statku albo mogli zostać przez niego przygniecieni, gdy się przechylił na bok. Płetwonurkowie - ratownicy jeszcze tam nie zeszli z powodu groźby dalszego wywrócenia się jednostki.
Statkiem, pływającym po Morzu Śródziemnym na trasie z Włoch do Francji i Hiszpanii podróżowało 3200 pasażerów 62 narodowości. Załoga liczyła ponad 1000 osób. Celem rejsu była przede wszystkim zabawa i ucieczka od szarości codziennego życia- zapowiadali organizatorzy wyprawy, dramatycznie przerwanej gwałtownym uderzeniem o skały podczas uroczystej kolacji w piątek.