Nie wiem, skąd to założenie, że normalny musi od razu swoją normalność „celebrować”.
08.01.2012 13:44 GOSC.PL
Teraz taka moda, żeby pisma o katolickim rodowodzie zajmowały się gejami. Problem, nie powiem, poważny, tyle że przy tej trosce o „inność” coraz częściej zaczynamy gardzić zwyczajnością. Na łamach „Znaku” filozof i historyk religii Marek Woszczek stawia pytanie, kim jest Bóg chrześcijańskiego odmieńca. I dodaje od razu: „(…) dla chrześcijanina, celebrującego naiwnie swoją »normalność« jako codzienną cnotę, jest to jedno z najbardziej podstawowych pytań, na które musi on odpowiadać”.
Nie wiem, skąd to założenie, że normalny musi od razu swoją normalność „celebrować”. Że musi być pysznym – czuć się lepszym i pogardzać „innymi”. Większość zwyczajnych chrześcijan, których znam, nie odnosi się z pogardą do homoseksualistów, a są i tacy, którzy otoczyli ich szczególną troską. Nie akceptują ich seksualnej aktywności, jeśli taka jest, ale widzą człowieka zmagającego się z problemem i pomagają w jego przezwyciężeniu. Tak, bo to jest problem. I nie zaczaruje rzeczywistości wykreślanie homoseksualizmu z listy chorób, skoro są tacy, którzy homoseksualizm leczą i to leczą skutecznie. Zainteresowanych zachęcam do odwiedzenia strony internetowej lubelskiego ośrodka „Odwaga”. Można tam przeczytać świadectwa osób, które dzięki terapii przezwyciężyły swoje skłonności. Niektóre z nich żyją dziś w czystości, inne zachowują wierność swoim współmałżonkom, których wcześniej zdradzały.
Czy prowadzący terapię „celebrują” swoją normalność? Czy pomagają innym, żeby poczuć się lepiej? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Myślę, że o wiele łatwiej celebrować własną „tolerancję” jako cnotę, nawet jeśli przymyka się oczy na ludzkie cierpienie. Bo choć angielskie słowo „gay” oznacza wesołka, doświadczenie za nim ukryte bywa bardzo niewesołe.
Szymon Babuchowski