Sięgając w sylwestrowy wieczór po "Genezę planety małp" nie oczekiwałem więcej jak dobrej, atrakcyjnej plastycznie rozrywki. No i się zdziwiłem.
Prequel legendarnej serii z Charltonem Hestonem okazuje się wcale niezgorszym moralitetem nt. fundamentalne: oto jakie są skutki, nieskrępowanej niczym ingerencji w - pisząc górnolotnie - dzieło stworzenia.
Krótko o treści: akcja rozgrywa się we współczesnym San Francisco. Główny bohater Will Rodman to genetyk opracowujący lek przeciw chorobie Alzheimera. Dodatkową motywacją jest dla niego choroba ojca. Will testuje ma małpach. Nieoczekiwanie pojawiają się skutki uboczne leku. No i się zaczyna...
W dodatkach specjalnych na DVD twórcy filmu przyznają, że najważniejszym wątkiem, który ich interesował była ludzka pycha: "Bohaterowie przekraczają granice jeśli chodzi o pychę mówiąc: możemy wyleczyć Alzheimera, ale czy potrafimy też podnieść poziom inteligencji? To już jest zabawa w Boga. Od tego zaczynają się kłopoty"
I choć filmowi nie można zarzucić moralizatorstwa - to przecież przede wszystkim kino rozrywkowe - a i postacie nie są tu jaskrawo czarno-białe (Rodmam, sprawca całego zamieszania to nie typ doktora Moreau, lecz w sumie całkiem miły, wrażliwy gość) nie brak tu jasnych sygnałów - jak daleko jest za już daleko: "Niektórych rzeczy nie wolno zmieniać, pogódź się z tym".
Przesłanie "Genezy planety małp" jest więc czytelne i bardzo na czasie: nieokiełznane i motywowane finansami (bo i ten wątek pojawia się w filmie) małpowanie Stwórcy, obraca się przeciw człowiekowi. I tylko się cieszyć, że prosta rozrywka potrafi być nośnikiem wcale już nie tak powszechnie oczywistych treści.
Geneza Planety Małp - zwiastun specjalny napisy
ImperialCinePix
Krzysztof Błażyca