Gdyby ludzie lepiej oceniali, co to znaczy nawrócić się do żywej wiary i do Kościoła… (Thomas Merton).
Fastfoodom nie!
„Nie obfitość wiedzy, ale wewnętrzne odczuwanie i smakowanie rzeczy zadowala i nasyca duszę” pisał św. Ignacy Loyola. Czy i tak nie z Kościołem? Nie rozliczne dywagacje i roztrząsania, nierzadko karmione medialną hucpą, lecz proste i szczerze zaangażowanie serca usposabia do posmakowania jego Tajemnicy. A tej ni w ząb kosztować jeśli z myślenia: „Kościół” nałogowo rugować odniesienie do: Jezus Chrystus - co w debacie publicznej jawi się przywarą powszechną. Trwa więc festyn ludowy na którym serwuje się „kościelne fastfoody”: socjologiczne, kulturowe, skandalizujące, politykierskie itd. itp. W tym przesycie treści niesmak murowany. A fastfood jak to fastfood – na zdrowie nie wychodzi. Ale jest antidotum. „Oculi nostri ad Dominum Jesu, Oculi nostri ad Dominum rostrum”. Proste słowa kanonu z Taize. Tylko tyle. Aż tyle. Czy do przełknięcia?
Obciachowi tak!
„Chciałbym być naprawdę kościelny”. Obciachowo brzmieć muszą w uszach rozlaicyzowanych awanturników słowa Orygenesa, które przytacza w „Medytacjach o Kościele" o. Henri de Lubac. A niech brzmią. Niech rozbrzmią. Takiemu obciachowi wielokrotne „tak”. Bo to wiara pełna zachwytu. Ufność. Wdzięczność. Oddanie. Zaangażowanie. Być człowiekiem Kościoła to dostrzegać piękno Bożego Domu. Mieć Kościół za duchową ojczyznę. Kochać jego przeszłość. Rozmyślać nad historią. Szanować Tradycję. Nie poddawać się gwałtowanym wichrom, które co jakiś czas targają jego wspólnotą. Zamiast zblazowanego defetyzmu, wchodzić w zażyłość z tymi, którzy w Kościele „modlili się do Chrystusa i dla niego żyli, pracowali, myśleli i cierpieli”. Być człowiekiem Kościoła. Postrzegać rzeczywistość oczami dziecka. Patrzeć i widzieć to co trwałe. W wolności. Z wyboru. Z determinacją. Z miłością. Z radością.
Bóg jest wszędzie
„W najlepszych jego chwilach katolicyzm to najbardziej przepełniona radością religia świata. Przenika go pełna czci radość bożonarodzeniowej nocy, podniosła radość poranka wielkanocnego, łagodna radość pierwszej komunii świętej, pełna nadziei radość nabożeństwa żałobnego, tchnąca pewnością radość zielonych świątek” wylicza amerykański socjolog ks. Andreew Greeley. „O słodka naiwności!” – wbiją szpilę cynicy: „A co z czarnym kartami Kościoła?” A co ma być? Są. Greeley nie zaprzecza. Po prostu idzie dalej. Wskazuje na nie-medialne: że „poza ciemnymi okresami, katolicyzm to u swych podstaw religia sakramentów i wspólnoty, wiara, że Bóg jest wszędzie w naszym życiu codziennym”. Ale czy argument z wiary to nie kosa trafiająca na kamień? Niejednokrotnie i tak. Cóż. Wschodnie przysłowie mówi, że gdy mędrzec palcem wskazuje księżyc, głupcy (eh, ależ niedyplomatyczne to przysłowie) patrzą na palec. I taniec smutnych duchów trwa dalej…
Już wszyscy są
Kochać Kościół… Kościół, który nie jest elitarnym klubem zbawionych, ani tym bardziej tych, którym wydaje się, że już są zbawieni. Kościół to nie salony, choć i takie może sprawiać wrażenie. Kościół to przytułek. Choć z klasą. Czemu nie? To jedyne takie miejsce - dla wszystkich - gdzie „świętość jest dostępna dla tych, co jej pragną i do niej dążą” (Merton). Kościół nie rezygnuje nawet z tych, którzy sami zeń rezygnują. Tu natomiast „odkrycie nowego świętego jest olbrzymim przeżyciem. Bo Bóg ukazuje nam swoją wspaniałość i jest uwielbiony w każdym ze swoich świętych – ale w każdym z nich inaczej”. Kościół ma drzwi otwarte. I czeka. Aż już wszyscy będą. „Już wszyscy są” - to właśnie dla Jamesa Joyce'a znaczył katolicyzm. Ciekawa intuicja. Prosta. Lekka. Strzał w dziesiątkę.
Jest fajnie
Kochać Kościół, bo… dobrze jest przynależeć. Wierzyć, że Bóg jest blisko, że kocha, że uświęca. „Mieszkamy w domach nawiedzonych przez Ducha Świętego. Bóg nie jest odległy. Bóg jest wśród nas. Łaska jest wszędzie. Wszystko jest łaską”. To znów Greeley, uparcie przekonujący, że „pomimo obrzydliwości i świństw, purytanów i ponuraków, w katolicyzmie jest zbyt ciekawie żeby tak po prostu odejść – jeśli się go raz autentycznie zakosztowało”. A poza tym „bycie katolikiem jest fajniejsze, bo przynajmniej jest do czego należeć, niż być religijnym samotnkiem”. Wystarczy, że Kościół raz zawładnie wyobraźnią. Już nie opuści. Warto dać się mu porwać. „Nigdy się nie wahałam. To najlepsze, co mogło mi się wydarzyć – urodzić się katoliczką” wyznała Maureen O’Hara, westernowa towarzyszka Johna Wayne. On sam, na krótko przed śmiercią przyjmując chrzest, miał przyznać, iż żałuje, że wcześniej był na to zbyt busy (przeczytaj: John Wayne? To mój dziadek). „Pewnie już tak jest, że kiedy było się raz katolikiem, to zostanie się nim na zawsze. Otwarły mi się oczy. Doznałam pocieszenia” przyzna inna twarz Hollywood, Nicole Kidman. A Martin Sheen po prostu lubi być katolikiem: „Lubię być katolikiem, bo w bardzo osobisty sposób jednoczy mnie to z wszystkimi innymi ludźmi na ziemi”. Łączność. Jedność. Smak. Wspólnota. To właśnie Kościół. „Katolików łączy pewien rodzaj wspólnego przeżycia, które buduje więź” przyznaje Leon Panetta, obecny sekretarz obrony USA.
Wielki kocioł
Kochać Kościół. Ten wielobarwny kolaż. Mariaż kultur i tradycji. Talentów, wezwań, przekonań i powołań. Wielki kocioł, kipiący życiem. Rodzący i zradzany. Ten areopag myśli i zmysłów. Namiętności i ciszy. Dramatów i modlitwy. Kościół monumentalnych katedr, Chrystusa z Rio i przydrożnych górskich kapliczek, z których butwiejący, strapiony Chrystus spoziera łagodnie na nasze wędrowanie. Kościół pełen dźwięków, który sam w sobie jest symfonią. Kościół chorału, lekkich smyczków Vivaldiego, misteriów Arvo Parta, powagi dzieł Góreckiego, ciężkiego brzmienia 2TM2,3, punkowej ewangelii No Longer Music. Kochać Kościół tworzący. Kościół szkół, oratoriów, uniwersytetów, szpitali i przytułków darmo serwujących miłość. Kościół „Kwiatków św. Franciszka”, dzieł teologów, filozofów, baśni Lewisa i Tolkiena, wizji Dantego, rozmachu Kasprowicza, polotu Elliota. Kościół Rafaela i Rembrandta, witraży Chagalla; rzeźb Anioła i Stwosza; pionierskich fotografii misjonarzy, badaczy, antropologów; filmów Scorsese'a, Coppoli, Zanussiego. Kochać Kościół smaków: wykwintnych serów i piwa warzonego według klasztornych receptur. Kochać Kościół świętych i łajdaków, bohaterów i awanturników; dzieci z "Aniele Boży strózu mój" na ustach i staruszek z różańcem w sercu. Kochać Jeden Święty Powszechny Apostolski Kościół, którego Tajemnica ogarnia czas i przestrzeń. Który zmieniając się pozostaje wciąż ten sam. Który nasze „małe teraz” zaszczepia w Tego, Który Jest. Kochać Kościół… bo TU JEST CHRYSTUS, który kocha.
„Jednym słowem, wszystko sprowadza się do wdzięczności Panu, który powołał nas do swojego prawdziwego Kościoła i do prawdziwej miłości i oddania Kościołowi, któremu jesteśmy winni wszystko” (Merton). Tylko tyle. Aż tyle. Czy do przełknięcia?
Cytaty za: M. Leach, T. Borhcard Lubię być katolikiem, Poznań 2009; T. Merton Życie w listach, Poznań 2011
Krzysztof Błażyca