Polska ekscytuje się pierwszym transseksualnym członkiem Sejmu. A Amerykanin Walt Heyer opowiada, co przeszedł, żyjąc najpierw jako mężczyzna, potem kobieta, a potem znowu mężczyzna.
W latach 40. Walt był małym chłopcem z Kalifornii. Interesował się kowbojami i samochodami. Któregoś dnia jego babcia wymyśliła sobie, że chciałby być dziewczynką. Uszyła dla niego fioletową szyfonową sukienkę, którą nosił, gdy go odwiedzała.
Tak zaczęła się jego 35-letnia droga „udręki, rozczarowania, żalu i przygnębienia”. Potem, było jeszcze molestowanie seksualne przez wuja i wprowadzona przez ojca surowa dyscyplina, oznaczająca praktycznie fizyczne znęcanie. W efekcie Walt czuł się niezdolnym do bycia chłopcem w taki sposób, jakiego życzył sobie jego ojciec. Nigdy zresztą nie czuł się wystarczająco dobry dla swoich rodziców. Gardził sobą i swoim ciałem.
Szukał niszy, w której mógłby wyrazić siebie, rozwijać swe talenty i robić to, co lubi. Pocieszenie znajdował w przebieraniu się za dziewczynę i trzymaniu tego w tajemnicy przed rodzicami. Ta „dziewczyna w jego głowie” rosła coraz bardziej i żądała dla siebie coraz więcej czasu. I choć oglądał się za samochodami i za koleżankami, nie mógł opędzić się od obsesyjnej myśli, że powinien być kobietą.
Po ukończeniu szkoły średniej wyprowadził się z domu. Wtedy problem zaczął jeszcze bardziej narastać. Nie zmieniło tego małżeństwo ani bogactwo, jakiego się drobił, odnosząc sukcesy w biznesie. Prowadził potrójne życie: idealnego, kochającego męża, ostro pijącego biznesmena i transwestyty.
Zaburzenia tożsamości płciowej doprowadziły go do alkoholizmu. W końcu uznał, że jedynym sposobem poradzenia sobie z drążącym go bólem będzie tzw. zmiana płci.
Najpierw zafundował sobie kobiecy biust. Potem przyszła kolej na zmianę męskich organów płciowych w taki sposób, by wyglądały na żeńskie. (Tego żałuje dziś najbardziej). I tak w 1983 r. Walt Heyer na 8 bolesnych lat został Laurą Jensen.
Rychło zauważył, że zewnętrzne zmiany nie przekładają się na zmianę wewnętrzną. W jego wnętrzu z jeszcze większa siła kłębiły się sprzeczne myśli i pragnienia. Z każdym dniem przekonywał się, że popełnił „wielki błąd” i że „zmiana płci” nie była niczym innym, jak tylko „kompletnym oszustwem”. I znów alkohol, a do tego jeszcze kokaina, którą próbował leczyć rosnącą depresję i samotność.
Znalazł się na dnie. Stracił swoją tożsamość, rodzinę, krąg towarzyski i karierę zawodową. Czuł, że nie zostało mu już nic, prócz śmierci. Próbował rzucić się z dachu, ale szczęśliwie został powstrzymany przez przygodnego przechodnia.
On, niegdyś bogaty, był teraz bezdomny, bez grosza przy duszy. Pewnie sczezłby gdzieś na bruku, gdyby nie dobry Samarytanin, który dał mu miejsce do spania w warsztacie samochodowym.
jdud, lifesitenews.com