Kultura i sztuka Gdyby mury polskich świątyń mogły przemówić, wysłuchalibyśmy niejednego koncertu.
W epoce sprzed elektryfikacji konchy kamiennych sklepień służyły naturalnym nagłośnieniem i nigdzie głos ludzki nie brzmiał tak potężnie jak w nawach katedr i kolegiat – pisze o muzyce średniowiecza jej znawca Jacek Kowalski.
Muzyka średniowiecza zakotwiczona była w religii. Przeważały jednogłosowe śpiewy a cappella, pełne harmonii i ascetyzmu. Większość poetyckich utworów religijnych przeznaczona była do śpiewu. Msze, obrzędy i uroczystości religijne wypełniała muzyka.
Prawdziwy renesans przeżywa dziś chorał gregoriański – śpiew swą nazwę zawdzięczający papieżowi Grzegorzowi I Wielkiemu (VI w.), który skodyfikował zebrane teksty pieśni. Płyty specjalizujących się w liturgicznej muzyce średniowiecza chórów „Organum” czy „Sequentia” sprzedają się jak świeże bułeczki. – Średniowieczni mnisi znali wszystkie psalmy i hymny na pamięć – pisze Kowalski. – Dwa rzędy zakonników, śpiewając na przemian, rozmawiały ze sobą jak dwa płuca żywego organizmu.
Do dziś zachowało się sporo średniowiecznych muzycznych perełek: utworów ludowych, dworskich – w tym pieśni słynnych trubadurów (rycerzy pochodzenia arystokratycznego, którzy wędrowali od zamku do zamku, prezentując swe utwory).
Wracamy do średniowiecza - Marcin Jakimowicz