Moralność i dobroczynność Czy średniowiecze to przede wszystkim zastępy nędzarzy albo zakony żebracze i opisany przez Umberta Eco w „Imieniu róży” spór o to, czy Pan Jezus miał na własność szatę, którą nosił? Czy to prawdziwy obraz średniowiecza?
Trzeba sobie uzmysłowić, jak poważnym problemem dla ówczesnych ludzi była kwestia odpowiedzialności moralnej w życiu gospodarczym. Najwięcej kontrowersji już wtedy budził pieniądz. Status społeczny wiązał się bowiem coraz częściej z umiejętnością bogacenia się. Powracało więc pytanie, czy bogacz może być zbawiony?
Odpowiedź – twierdzącą – znano już co najmniej od czasów Klemensa Aleksandryjskiego. Niemniej mówił on o konieczności dzielenia się tym, co zbywa. Z drugiej strony zajmowano się intensywnie poszukiwaniem ceny sprawiedliwej. W efekcie uznano za taką… cenę rynkową, czyli ustalaną przez nabywców i sprzedających.
Tymczasem rozwój handlu, rosnące potrzeby ludności różnych stanów, doprowadziły do powstania nowego zawodu: bankiera. Był to ktoś zajmujący się udzielaniem pożyczek na procent, dlatego nazywano go raczej lichwiarzem.
Był on, jak pisze Jacques Le Goff w świetnej książce „Sakiewka i życie. Gospodarka i religia w średniowieczu”, z jednej strony niezbędny, wręcz pożądany, a z drugiej znienawidzony, potępiony, i jednocześnie potężny. W pierwszym odruchu Kościół potępiał lichwę, jako bogactwo źle nabyte, bo „pieniądz nie rodzi pieniądza”. Stopniowo jednak odkrywano, że pożyczki (o ile nie zawierają podstępnych klauzul, rujnujących kredytobiorcę) nie są złe same w sobie. Dają bowiem wiele korzyści, a są przy tym obarczone sporym ryzykiem. I to ryzyko właśnie stało się usprawiedliwieniem dla pobierania procentu. Godziwego – dodajmy. Jak przekonywał św. Tomasz z Akwinu, procent jest rodzajem wynagrodzenia i zabezpieczenia za ryzyko.
Jednymi z pierwszych „bankierów” byli już… templariusze. Udający się w XI i XII wieku na wyprawę krzyżową rycerze oraz pątnicy obawiali się podróży z trzosem monet. Mogli zostać przecież obrabowani albo utracić pieniądze w inny sposób. Templariusze tymczasem umożliwiali bezpieczne podejmowanie pieniędzy wszędzie tam, gdzie zakon rycerski miał swoje domy. Podróżny wpłacał po prostu pieniądze np. we Francji, otrzymywał poświadczenie (rodzaj weksla), a po przybyciu do Jerozolimy zgłaszał się do zakonników, którzy – niczym dzisiejszy bankomat – wypłacali mu bezpiecznie przechowywane pieniądze.
Wracamy do średniowiecza - S. Musioł