Nowy numer 17/2024 Archiwum

Nadzieja małej Apokalipsy

Przechwycenie „na rympał” władzy w mediach publicznych przez rząd Donalda Tuska dowodzi, że Wersal już nie wróci. W gruncie rzeczy to chyba najsmutniejsza konstatacja ostatnich dni, bowiem trudno podejrzewać, aby jakakolwiek kolejna władza zawróciła z tej polityczno-chuligańskiej drogi „dorzynania watahy”.

Zbliżający się koniec roku zachęca zarówno do podsumowań, jak i prognoz tego, co czeka nas w kolejnym. Doświadczenie publicysty uczy mnie, że chętniej szukamy pesymistycznych wizji niż opowieści o tym, że wszystko będzie dobrze. „Mała Apokalipsa”, jak z życzliwą złośliwością koledzy nazwali cykl moich felietonów dla „Gościa Niedzielnego”, zwyczajnie lepiej się klika w internecie. W każdym tekście staram się jednak zawsze zawrzeć ziarna nadziei, bo w końcu nie ma chyba dziś niczego lepszego, co wyróżniałoby chrześcijańskie patrzenie na świat. Świat dramatycznie potrzebuje nadziei.

Świętowanie narodzenia Jezusa, podobnie jak wiadomość o pojawieniu się na świecie każdego dziecka, przynosi nadzieję. Nawet, jeśli jak to zwykle w życiu bywa, tej nadziei towarzyszy także strach czy niepewność. Nadzieja często jest bowiem „pomimo”. Dlatego warto zapomnieć o głupawym „święta, święta i po świętach” i trwać w bożonarodzeniowej nadziei jak najdłużej. Kiedyś świętowano 12 dni, aż do popularnych Trzech Króli, i jest w tym jakaś głęboka, ludowa mądrość. Niech to zatem będzie czas głębokiej i w pełni świadomej afirmacji nadziei (nie przez przypadek użyłem tego słowa aż siedem razy).

Świadomej i trzeźwej, Drogi Czytelniku, także w Sylwestra i Nowy Rok. Tym razem jednak nie napiszę więcej o alkoholu, choć ten temat czeka na swój felieton (i to nie jeden!). Oj, to dopiero będzie mała Apokalipsa. Dziś wrócę jednak do swojego publicystycznego obowiązku i wspomnianych na początku prognoz.

Co zatem czeka nas w 2024 roku? Zacznijmy od piłki nożnej, bo w końcu to najpoważniejsza sprawa z tych mniej istotnych. Jeśli nie wydarzy się żaden kataklizm, latem czeka nas europejski czempionat w piłce nożnej (a później igrzyska olimpijskie w Paryżu). Patrząc na występy polskich „orłów” futbolu, na niemieckich boiskach raczej zabraknie naszej reprezentacji. Nie wiem jednak, czy nie będzie to powód do radości, bo oglądanie jej występów na ostatnich turniejach było czymś, co Anglicy nazywają guilty pleasure, czyli w wolnym tłumaczeniu przyjemnością wisielca.

Zdaję sobie jednak sprawę, że nie wszyscy żyją futbolem. Spójrzmy więc na politykę. Najważniejszym globalnym wydarzeniem politycznym 2024 roku na dziś wydają się wybory prezydenckie za Oceanem, które odbędą się na początku listopada. To jednak wciąż odległa przyszłość. Bliższe, zarówno w sensie czasowym, jak i geograficznym, będą wybory samorządowe i europejskie. Już za nieco ponad pięć miesięcy dowiemy się, czy nowa „dobra zmiana” odsunie niemal całkowicie starą „dobrą zmianę” od władzy (niemal, bo „stary” prezydent zostanie z nami jeszcze półtorej roku). Choć wynik zawsze pozostaje tajemnicą do momentu zamknięcia lokali wyborczych, już dziś możemy z ogromną dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że będzie to czas politycznej, totalnej „naparzanki”. PiS nie przejmował się specjalnie demokratycznymi regułami w przejmowaniu władzy po 2015 roku, a nowa władza podtrzymała ten standard. Przechwycenie „na rympał” władzy w mediach publicznych przez rząd Donalda Tuska dowodzi, że Wersal już nie wróci. W gruncie rzeczy to chyba najsmutniejsza konstatacja ostatnich dni, bowiem trudno podejrzewać, aby jakakolwiek kolejna władza zawróciła z tej polityczno-chuligańskiej drogi „dorzynania watahy”.    

Zresztą właśnie ta trwała, jak się wydaje, ewolucja polskiej polityki powinna nas martwić bardziej niż roztaczane w ostatnich tygodniach wizje rosyjskiej napaści na Polskę. W październiku mówiono o perspektywie 5-7 lat, w grudniu straszono już wizją nieuchronności ataku za 2-3 lata. Śpię jednak spokojnie, bo po pierwsze Ukraińcy szybko nie złożą broni, co skutecznie zwiąże rosyjską armię. Po drugie, doświadczenie analityka polityki publicznej każe mi doszukiwać się w tych alarmistycznych prognozach brutalnego lobbingu branży zbrojeniowej, która chce wymusić na nas szybkie, a co za tym idzie duże i grubo przepłacone zakupy.

Odważyłbym się zaryzykować stwierdzenie, że o wiele poważniejsze zmiany czekają nas w Kościele. Zarówno tym powszechnym, jak i tym nad Wisłą. Intuicja podpowiada mi, że przyszłoroczną pasterkę w Watykanie odprawi już nowy papież. Wcześniej ten obecny doprowadzi do końca synod o synodalności, który głęboko przeobrazi kształt wspólnoty Kościoła, co zresztą już dziś bardzo wyraźnie widać. Jeśli chodzi o Polskę, przyszły rok przyniesie nam wymianę metropolitów w Warszawie, Krakowie i Poznaniu, jak również zmianę Prezydium Konferencji Episkopatu Polski. Nie trzeba być wielkim prorokiem, aby w tych wydarzeniach zobaczyć prawdziwe trzęsienie Ziemi.

Obserwując media społecznościowe i najchętniej czytane teksty na portalu „Gościa Niedzielnego” trudno mi nie odnieść wrażenia, że to nie polityka, ale właśnie zmiany w Kościele generują najwięcej (negatywnych) emocji i internetowych „inb”. Jeśli miałbym Ci, Drogi Czytelniku, życzyć czegokolwiek na ten nowy, 2024 rok, to więcej dystansu i życzliwości wobec siebie nawzajem. Zwłaszcza w Kościele. No i oczywiście Nadziei, która zawieść nie może.

Nadzieja małej Apokalipsy   Unsplash
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

dr Marcin Kędzierski

adiunkt w Kolegium Gospodarki i Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, członek Polskiej Sieci Ekonomii, współzałożyciel Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Prywatnie mąż i ojciec sześciorga dzieci.

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami ich autorów i nie odzwierciedlają poglądów redakcji