Nowy numer 17/2024 Archiwum

Taco Hemingway, uporczywe powroty Boga i ekumenizm 2.0

Na ile realny jest ateizm, agnostycyzm czy po prostu religijna obojętność, deklarowane przez osoby, które tak naprawdę nigdy nie poznały prawdziwie chrześcijańskiej wizji Boga i Kościoła? - pisze Dominik Dubiel SJ.

Lubię Taco Hemingwaya. Słucham go, od kiedy trafiłem gdzieś na jego piosenkę „Następna stacja” (która – tak na marginesie – bardzo ułatwiła mi poruszanie się metrem po Warszawie, szczerze polecam). Chyba żadnej innej płyty nie przesłuchałem w całości tyle razy co „Marmuru”, którego do dzisiaj spore fragmenty znam na pamięć. Ale każda kolejna płyta entuzjazmowała mnie coraz mniej, ostatnią „Europę” przesłuchałem raczej z fanowskiego poczucia obowiązku, niż dla przyjemności. Niejednokrotnie w dyskusjach z przyjaciółmi wyrażałem obawę, że Taco się skończył i teraz już tylko będzie odcinał kupony od tego, co było. Tymczasem nowa płyta autentycznie mnie zachwyciła. Fajna konwencja, techniczna lekkość, inteligentne komentarze do rzeczywistości, pozbawione męczącego, kaznodziejsko-politycznego tonu, w jaki uderzał choćby w „Polskim tangu”. I do tego powrót leitmotivu znanego z wcześniejszej twórczości: Boga, katolicyzmu, religijności. 

Na wcześniejszych płytach słyszeliśmy zarówno o Bogu, od którego podmiot liryczny w jakiś sposób odchodzi („Jakbym był religijny to bym poszedł na spowiedź, ale mam kłopoty z Bogiem…;” „… Lecz nie mów o swoim Bogu, twój Zbawca dawno nas wykpił”), jak i o takim, z którym ciągle można porozmawiać w trudnych chwilach („Słucham jak szczekają grubo-chude psy / Ja wśród nich krzyczę »co u ciebie, Boże, u mnie git« / Jakieś niby tam sukcesy, lecz to wszystko w sumie pic / Od ćwierćwiecza się pałętam, czuję, że nie umiem nic / Świat to film, siedzę, gapiąc się jak bardzo głupi widz…”). Z kolei w piosence „Dwuzłotówki dancing” narrator wyrzuca z siebie wspomnienia traumatyzujących doświadczeń religijnych z dzieciństwa. Mamy tam klasyczny kanon straszenia piekłem, niespójności deklarowanej wiary z praktyką życia, braku wyczucia i delikatności ze strony księdza kojarzącego się z pazernością i bogactwem, w dodatku skontrastowanego z ubogimi dzieciakami z lat 90. Na „1-800-Oświecenie” Bóg pojawia się w postaci lżejszej, momentami memicznej, lekko ironicznej. Jednak w takiej czy innej formie, Bóg ciągle wraca. 

Taco Hemingway, uporczywe powroty Boga i ekumenizm 2.0    Unsplash

Daleki jestem od przypisywania samemu Taco (a właściwie Filipowi Szcześniakowi) jakichś szczególnych motywacji czy intencji, o których nie mogę mieć nawet pojęcia, nie znając go osobiście. Jednak uporczywe powroty Boga w jego piosenkach – mimo deklarowanej niereligijności – wydają mi się symptomatyczne dla naszej kultury i nieuchronnie prowokują do postawienia sobie szerszych i głębszych pytań o wiarę i chrześcijaństwo. Zostawiając na boku osobę samego Szcześniaka, trudno nie zastanowić się: na ile realny jest ateizm, agnostycyzm czy po prostu religijna obojętność, deklarowane przez osoby, które tak naprawdę nigdy nie poznały prawdziwie chrześcijańskiej wizji Boga i Kościoła? Czy taka postawa automatycznie wyrzuca takich ludzi poza krąg zbawionych, nawet jeśli żyją zgodnie z sumieniem, kochają swoich bliskich, są wrażliwi na los innych i są po prostu bardzo prawymi ludźmi? Słuchając wielu osób uważających się za niewierzące w ogromnej mierze zgadzam się z nimi. Ja również nie wierzę w takiego Boga, w jakiego nie wierzą oni: osądzającego, surowego, rozliczającego nas z każdego potknięcia. I ja również gorszę się i oburzam bezczelnością, poczuciem bezkarności, hipokryzją i całym złem, dokonywanym przez wielu ludzi Kościoła, wspieranych i chronionych przez część rozwiązań systemowych. Czy zatem naprawdę takie osoby trzeba traktować jak wrogów, a co najmniej ludzi drugiej kategorii, tylko dlatego, że nie mieli szczęścia doświadczyć w pełni tego, co sprawiło, że my w Bogu i Kościele odnajdujemy wolność, miłość i Życie?  

W Ewangelii według św. Mateusza, Pan Jezus mówi, że jeśli ktoś, mimo upomnień, nadal tkwi w błędzie, ma nam być „jak poganin i celnik” (por. Mt 18,17). To cenna rada. Zwłaszcza, że Pan Jezus był uważany za przyjaciela celników i bywał u nich na ucztach, a pogan kilkakrotnie stawiał za wzór (por. Mt 8,5-11). Być może taki rodzaj spotkania, bliskości i komunikacji z osobami, które uważają się za niewierzące, jakiego na kartach Ewangelii uczy nas Jezus, jest jedną z największych potrzeb w naszych zachodnich, zsekularyzowanych społeczeństwach. Zaryzykuję tezę, że taki „ekumenizm 2.0” może stać się inspiracją i zalążkiem prawdziwego pojednania i pokoju.  


Dominik Dubiel SJ - jezuita, diakon, muzyk. Absolwent filozofii na jezuickiej Akademii Ignatianum, Edukacji artystycznej na Akademii Muzycznej w Krakowie i teologii na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Obecnie mieszka i pracuje w Krakowie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Dominik Dubiel SJ

jezuita, diakon, muzyk. Absolwent filozofii na jezuickiej Akademii Ignatianum, Edukacji artystycznej na Akademii Muzycznej w Krakowie i teologii na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Obecnie mieszka i pracuje w Krakowie.