Nowy numer 19/2024 Archiwum

McSojusz

Czy przyjeżdża pan do USA, żeby prowadzić działalność terrorystyczną? Czy uczestniczył pan w prześladowaniach kierowanych przez nazistowski rząd Niemiec? Czy rozprowadzał pan narkotyki lub uprawiał prostytucję? Na takie pytania musiał odpowiedzieć Prezydent RP, aby otrzymać wizę do Stanów Zjednoczonych. Strategicznego partnera Polski.

Najpierw wątek osobisty. W 2002 i 2003 roku odpowiadałem na te i podobne pytania. Niby zwykła formalność, ale niesmak pozostał. Bo dlaczego mam udowadniać i deklarować, że nie jestem wielbłądem? Niesmak mieszał się wtedy z uczuciem politowania dla Amerykanów, którzy prowadząc tak restrykcyjną politykę wizową, najwyraźniej uwierzyli, że cały świat o niczym innym nie marzy, jak tylko o zamieszkaniu w tej „nowej ziemi obiecanej”. Po dwukrotnym pobycie wiedzieliśmy z przyjaciółmi jedno: możemy mieszkać wszędzie, byle nie tam. Ot, taki młodzieńczy antyamerykanizm. Całkowicie subiektywny.

Od tamtego czasu wiele się wydarzyło w stosunkach polsko-amerykańskich. Polska zainwestowała ogromne środki polityczne i finansowe w amerykańskie wojny: w Afganistanie i Iraku. Szczególnie udział w tej drugiej od początku był co najmniej moralnie wątpliwy. A politycznie? Byliśmy na progu wejścia do Unii Europejskiej, której spora część była tej wojnie przeciwna. Naraziliśmy się zatem na – w sumie bezczelne – uwagi m.in. prezydenta Francji, że powinniśmy siedzieć cicho. Wydawało się jednak, że jest to inwestycja dalekowzroczna: bezwarunkowe poparcie i wsparcie inwazji USA na Irak miało przynieść owoce w postaci dobrych kontraktów, przede wszystkim zaś – dać nam jeszcze mocniejsze gwarancje bezpieczeństwa.

Niektórzy potrzebowali jednak wielu lat, żeby dojrzeć rzecz oczywistą od początku: jesteśmy potrzebni Ameryce o tyle, o ile jest to niezbędne w realizacji jej geopolitycznych strategii, w których, nie oszukujmy się, pełnimy rolę trzeciorzędną. Symbolicznym tego przejawem jest deklaracja wizowa, którą Bronisław Komorowski musiał wypełnić przed swoją pierwszą podróżą do Stanów w roli głowy państwa. To jeden z czterech ostatnich przywódców w UE (obok Cypru, Rumunii i Bułgarii), których wizy amerykańskie jeszcze obowiązują.

Niepewne elementy
Oczywiście to nie wizy są dzisiaj najważniejszą kwestią dla polskiej racji stanu. Polacy, jeśli chcą emigrować, wybierają raczej kraje Unii Europejskiej. Podobnie w przypadku wyjazdów turystycznych – kierunek za Ocean nie jest najbardziej popularny, choćby ze względu na koszty podróży. Zresztą to, czy za ciągły obowiązek wizowy odpowiadają bardziej USA, czy my sami, to temat na osobny tekst.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny