Nowy numer 18/2024 Archiwum

Święty, o którym nie da się zapomnieć

Ojciec Pio jest dziś jednym z najpopularniejszych świętych. Pamiętają o nim zwłaszcza ci, którzy za jego wstawiennictwem wymodlili łaski.


Tekst pochodzi z nowego numeru „Gościa Extra”, poświęconego św. ojcu Pio. Można go nabyć w sklepie internetowym sklep.gosc.pl.

W Apulii, regionie, w którym leży San Giovanni Rotondo, trudno znaleźć samochód, który nie ma na szybie naklejki z wizerunkiem o. Pio. W Neapolu figurki świętego z Pietrelciny stoją w niemal każdym ulicznym ołtarzyku. Grupy modlitewne o. Pio powstają w Argentynie i Meksyku. Tych oficjalnie uznanych i zgłoszonych w San Giovanni Rotondo jest 150 na całym świecie. Jeśli doliczymy te funkcjonujące bez formalnego statusu, okaże się, że w samej Polsce znajdziemy ich przeszło dwa razy więcej.

Święty z naszych stron

– Kiedyś popularni byli Kosma i Damian, teraz wszędzie jest o. Pio – mówi Pasquale z Lizzano, nadmorskiego miasteczka oddalonego od San Giovanni Rotondo o 250 km. Rodzina Pasqualego każdego roku wyruszała na cały dzień do miejscowości, w której o. Pio spędził ponad pół wieku. – Mam 33 lata, a jeździłem tam jeszcze jako dziecko. Pielgrzymowaliśmy, zanim o. Pio został beatyfikowany – opowiada Pasquale.

Podobnie robili inni mieszkańcy okolicy. Niektórzy z miejscowych sławnego mistyka spotkali osobiście. W Lizzano ludzie przekazują sobie historię kobiety, która 80 lub 90 lat temu odwiedziła sławnego franciszkanina i po jego modlitwie została uleczona z ciężkiego upośledzenia. Z o. Pio miał się też spotkać lokalny bogaty właściciel ziemski. Nie doświadczył cudu, ale usłyszał przestrogę. Mistyk z Pietrelciny, wtedy jeszcze szerzej nieznany, powiedział mu, że nie wolno nakazywać podwładnym pracy w niedzielę, bo to dzień Pański. Z kolei po swojej śmierci o. Pio miał ukazać się człowiekowi z okolic Lizzano, który przez lata zmagał się z białaczką. Pojawiał się, kiedy było naprawdę źle.

Ojciec Pio był znany jeszcze za życia. Do San Giovanni Rotondo, gdzie mieszkał przez pół wieku, zjeżdżały się tłumy. Mieszkańcy byli gotowi bronić zakonnika, kiedy w czasie wojny przyszli po niego Niemcy. Scenę tę widział ojciec Giovanniego Polimeniego, lekarza mieszkającego w Taranto. Starszy Polimeni pochodził z Sycylii i służył w wojsku w środkowych Włoszech. Kiedy obalono Mussoliniego, nie było jasne, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem, więc cały oddział Polimeniego zdezerterował. On sam próbował dostać się do domu. Po drodze znalazł się w San Giovanni Rotondo, gdzie przez pewien czas się ukrywał. Pewnego dnia po mieście rozeszła się wiadomość, że Niemcy zamierzają deportować o. Pio. Mieszkańcy zebrali się wówczas i – uzbrojeni w to, co udało się znaleźć – postanowili bronić swojego księdza. Skończyło się jednak bez rozlewu krwi. – Brama klasztoru się otworzyła i na progu stanął święty zakonnik – opowiada Giovanni Polimeni. – Stało się coś niewiarygodnego: żołnierze jeden po drugim rzucali broń na ziemię, klękali i z płaczem prosili o błogosławieństwo.

Święty z neapolitańskiej ulicy

Imię Pio nie należy we Włoszech do szczególnie często spotykanych. Na liście popularności zajmuje miejsce dopiero w piątej setce. Nosi je 17 tys. mężczyzn. W Apulii jest ich stosunkowo dużo, ale w Kampanii, z której pochodził święty, imię Pio spotykamy dwukrotnie rzadziej niż np. w stołecznym regionie Lacjum. W stolicy Kampanii, Neapolu, o. Pio należy jednak do najbardziej czczonych świętych – i to pomimo tego, że patronów miasta jest ponad 50. Na ulicach można napotkać stawiane przez prywatne osoby rzeźby franciszkanina z San Giovanni Rotondo. Małe figurki ustawiane są w bardzo popularnych tu ulicznych ołtarzykach. Za życia o. Pio wielu neapolitańczyków jeździło do niego, aby się wyspowiadać. Dla wielu spotkanie z mistykiem, który miał dar czytania w duszach, było okazją do nawrócenia, ale zdarzało się też, że penitentów zrażał szorstki sposób bycia spowiednika. Ojciec Giovanniego Polimeniego na własnej skórze przekonał się, jak radykalny potrafił być zakonnik. Gdy sycylijski żołnierz ukrywał się w San Giovanni Rotondo, spowiadał się u o. Pio. Pewnego razu powiedział, że nienawidzi Anglików. Ojciec Pio wyrzucił go z konfesjonału. Polimeni wrócił po dwóch dniach. Widząc jego skruchę, zakonnik udzielił mu rozgrzeszenia.

Kolejka przy relikwiach

Relikwie o. Pio, gdziekolwiek się znajdą, przyciągają tłumy wiernych. W 2018 r. jego serce zawieziono do Ameryki Południowej. Jak informował portal sangiovannirotondofree.it, zdarzyło się to drugi raz w ciągu dwóch lat. Okazją było 30-lecie działalności kapucynów w Paragwaju. Wydarzenie było wyjątkowe, tym bardziej że relikwii świętego z Pietrelciny jest mało. Jego ciało nie zostało podzielone. Relikwie pierwszego stopnia, które są wystawiane w kościołach całego świata, to na ogół krew pochodząca ze stygmatów. W 2016 r. w kościele św. Jakuba Gdańsku wystawiono zakrwawiony bandaż oraz rękawiczkę świętego, którą zasłaniał ranę z lewej dłoni, tę najbardziej krwawiącą. Owa świątynia przeżywała wtedy oblężenie. Podobnie było w Paragwaju. Media obiegło wówczas zdjęcie półrocznego chłopca ubranego we franciszkański habit i rękawiczki podobne do tych, jakie nosił święty z Włoch. Rodzice małego Samuela tłumaczyli, że jego narodziny wymodlili za pośrednictwem o. Pio. Nawet w Rzymie, gdzie nie brakuje pamiątek po świętych, relikwie o. Pio nawiedzało wiele osób. Było to w 2016 r. Całe ciało świętego na życzenie papieża przewieziono wówczas na tydzień do rzymskich bazylik, św. Wawrzyńca, a potem św. Piotra. Codziennie modliło się przy nim po 100 tys. osób.

Na co dzień ciało o. Pio wystawione jest w dolnej kaplicy sanktuarium w San Giovanni Rotondo. Miejscowi franciszkanie proszą pielgrzymów, żeby nie robili zdjęć podczas nawiedzania grobu. Zakaz ten jest jednak regularnie łamany, choć opiekunowie świątyni rozdają za darmo fotografie ciała o. Pio. Jeśli ktoś chce pomodlić się przy relikwiach świętego, nie musi jechać do Włoch. Stale wystawia je warszawski kościół pw. świętego z Pietrelciny. Jest tam m.in. jego krew. Przekazała je parafii Wanda Półtawska, która cenne pamiątki otrzymała w latach 90. XX wieku. Przyjaciółka Jana Pawła II jest jedną z wielu osób, które zawdzięczają zdrowie modlitwie o. Pio. Na początku lat 60. ubiegłego wieku wykryto u niej nowotwór. Biskup Karol Wojtyła napisał do franciszkanina z San Giovanni Rotondo, prosząc o modlitwę za „matkę czterech dziewczynek, mieszkającą w Krakowie”, której „zdrowie i również życie jest teraz zagrożone”. Kilka miesięcy później napisał jeszcze raz, dziękując i informując, że kobieta jest zdrowa – badanie wykonane przed zaplanowaną operacją wykazało, że guz zniknął. Kilka lat później Wanda Półtawska odwiedziła San Giovanni Rotondo. Ojciec Pio, który nigdy wcześniej jej nie spotkał, wyszukał ją wzrokiem w tłumie, podszedł i zapytał, czy wszystko dobrze.

Dzieło świętego

Ojciec Pio jest autorem powstających na całym świecie grup modlitewnych. Zakonnik pierwszą z nich założył w 1947 r. we Włoszech. Paolo Barela jest odpowiedzialny za wspólnotę z Lizzano. W młodości był zagorzałym ateistą. Kiedy uczył w szkole, kazał dzieciom śpiewać „Bella ciao”, piosenkę komunistycznych partyzantów. Później zaczął jeździć na spotkania wspólnoty z sąsiedniej miejscowości. Po jakimś czasie przypadkowo – w każdym razie nie planował tego – trafił na spotkanie w parafii, podczas którego zakładano grupę modlitewną o. Pio. Zebrani przez dłuższy czas nie mogli wybrać szefa, więc ostatecznie padło na Barelę. Nie palił się do nowej roli, ale grupa zaczęła działać i istnieje do dziś. Jej członkowie uczestniczą w adoracjach i modlitwach o uzdrowienie, codziennie odmawiają Różaniec, organizują też pomoc dla potrzebujących. Sprawność wspólnoty z niewielkiej miejscowości zdumiewała biskupa Taranto.

Paolo Barela mówi, że dwukrotnie widział o. Pio. Za pierwszym razem było to w Medjugorju, dokąd pojechał z żoną. Świetlista postać zakonnika z Pietrelciny miała się mu ukazać podczas modlitwy. Żona nikogo nie widziała. Drugi raz Barela zobaczył franciszkanina w szpitalu. Trafił tam z powodu problemów z wątrobą. – Miałem wewnętrzny krwotok. W zasadzie już umierałem – opowiada. W karetce pogotowia zaczął wołać na głos: „Panie, ratuj mnie!”. W momencie przestał wymiotować i ku zdziwieniu lekarzy do szpitala dojechał w zupełnie dobrej formie. Mimo to musiał spędzić tam prawie 20 dni. Pewnego wieczora, jak mówi, podczas modlitwy różańcowej zobaczył postacie świętych, m.in. Kosmę i Damiana oraz Katarzynę ze Sieny, a także o. Pio. Zakonnik nic nie mówił – ani w Medjugorju, ani w szpitalu. – Myślę, że chciał mi pokazać, że się mną opiekuje – tłumaczy Paolo Barela.

Grupy modlitewne o. Pio działają obecnie na całym świecie – od Argentyny przez Stany Zjednoczone po Europę.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy