Komisja Europejska chyba nie lubi... Unii Europejskiej. Robi wszystko, by ta rozpadła się szybciej niż przebieg choroby wskazuje.
Albo agenci, albo ślepcy. Bo jak inaczej nazwać autorów kolejnych pomysłów, wychodzących z budynku Berlaymont przy ul. Prawnej w Brukseli. Komisarze zdążyli już wprawdzie przyzwyczaić „lud europejski” (w którego istnienie komisarze ciągle wierzą) do swoich ekscentrycznych projektów, sprawiających, że nawet dotychczasowi euroentuzjaści zaczęli stawiać sensowne pytania o kierunek integracji. Najnowszy pomysł Komisji jest jednak przekroczeniem kolejnego rubikonu: państwo, które nie przyjmie uzgodnionej wcześniej liczby uchodźców, miałoby zapłacić „karę” w wysokości 250 tys. euro za każdego nieprzyjętego uchodźcę. Oczywiście, karą tego nikt nie nazywa, tylko wyrazem solidarności z państwami, które ciężar przyjęcia imigrantów wezmą na siebie.
Toż to wspaniały prezent choćby dla wszystkich zwolenników wyjścia Wielkiej Brytanii z UE. Komisja Europejska wychodzi z projektem na półtora miesiąca przed referendum w tej sprawie na Wyspach. W sytuacji, gdy w sondażach przeważają zwolennicy Brexitu, a ok. 20 proc. obywateli jest ciągle niezdecydowanych. W takich plebiscytach najczęściej decydują argumenty emocjonalne – i tutaj emocji na pewno nie zabraknie. Każde odgórne narzucanie takich czy innych kwot, zwłaszcza gdy ingeruje to w obszary dotychczas zarezerwowane dla suwerennych decyzji państw członkowskich, jest doskonałą okazją do podsycania antyunijnych nastrojów. Niezależnie od realnego bilansu zysków i strat przy ewentualnym Brexicie.
Dlatego pomysł KE to prezent dla tych, którym na rozpadzie Unii zależy najbardziej. A najbardziej zależy... oczywiście Rosji. Nie jest tajemnicą, że rosyjskie służby mocno działają na Wyspach w celu uzyskania korzystnego dla siebie wyniku referendum.
Komisja Europejska chyba nie lubi UE, w ramach której działa. Bo swoimi pomysłami dąży do jeszcze szybszego jej rozpadu niż wskazywałyby na to objawy toczącej Unię choroby. Nie bez powodu w języku angielskim ślepy zaułek określa się dobitnym „dead end” (dosłownie: martwy koniec). Ulica Prawna w Brukseli to chyba najbardziej ślepy zaułek w Europie.
Zastępca redaktora naczelnego
W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.
Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny