Nowy numer 18/2024 Archiwum

"Będziesz pieściła syna"

Jak? Skąd? Ale skoro Ty Panie to mówisz do nas...

Na ślub zaprosiliśmy tylko rodzinę. Pora świąteczna nie sprzyja zapraszaniu na ślub przyjaciół spoza miejsca zamieszkania, a tych mieliśmy dużo. W ogromnej większości spędzają oni święta w swoich rodzinach i nie chcąc ich od rodzinnego świętowania odciągać na ślub, postanowiliśmy zaprosić tylko rodzinę. Do przyjaciół zaś wysłaliśmy zawiadomienia o ślubie z prośbą o modlitwę oraz informację o tym, że na wiosnę 1999 r. zorganizujemy z tej okazji spotkanie tylko dla przyjaciół.

Ślub nasz odbył się w drugim dniu Świąt Bożego Narodzenia 1998 roku. Pod koniec lutego 1999 r. wyjechaliśmy na tydzień w góry. To był nasz miodowy tydzień. Ale właśnie wtedy moja żona zaczęła źle funkcjonować: chudła w oczach, mnóstwo czasu przesypiała. Z jej organizmem działo się coś bardzo niepokojącego. Po powrocie z gór badania, diagnoza lekarska – insulinozależna cukrzyca typu I.

Nic nie wiedzieliśmy o cukrzycy. Internet nie był jeszcze tak rozpowszechniony, a przez to dostęp do informacji taki szybki. Nasze myślenie o przyszłości, a w szczególności o potomstwie musieliśmy zostawić na boku. Organizm Ewy był bardzo zatruty ketonami, które są produktem ubocznym wysokiego stężenia cukru w organizmie, tak że w pierwszej kolejności należało organizm odtruć. Szpital, odtruwanie organizmu. Brak zgody lekarskiej na zajście w ciążę i nie wiadomo co dalej. Zajście w ciąże w stanie zatrucia organizmu mogłoby się skończyć fatalnie dla dziecka. Czekaliśmy na zgodę lekarską jednocześnie nie wiedząc czy będziemy w ogóle mogli mieć potomstwo, w końcu byliśmy małżeństwem zaledwie od kilku miesięcy więc w zasadzie nic nie wiedzieliśmy o naszej płodności. Był to dla nas trudny czas, czas dużej niepewności:  młodzi małżonkowie, nowa droga życiowa, plany, potem choroba i wielka niepewność co do przyszłości tzn. co do potomstwa. Plany dotyczące potomstwa były dla nas wtedy priorytetowe, bo nie byliśmy najmłodsi wiekiem. Będąc właśnie w takim stanie ducha przystąpiliśmy do realizacji naszej obietnicy związanej z zapowiedzianym spotkaniem przyjaciół na wiosnę. Zamówiliśmy Mszę św. u znajomego zakonnika, który odprawił ją dla nas i naszych przyjaciół w klasztornej kaplicy.

Była niedziela,  27 czerwiec 1999 r. Pierwsze czytanie, które Kościół przewidział na ten dzień przypadało z drugiej księgi Królewskiej (2Krl, 4,8-11,14-16a). Przed Mszą św. koleżanka Ewy, która przygotowywała się do czytania tego fragmentu w czasie Mszy, przychodzi do nas i mówi do żony: tu jest proroctwo do ciebie: „Za rok o tej porze będziesz pieściła syna”.

Jak? Skąd? Przecież nie mamy zgody lekarskiej i nie wiemy kiedy ją dostaniemy, ale skoro Ty Panie to mówisz do nas...

Czuliśmy obydwoje, że to Słowo nas dotyka w głębi serc, że daje ogromną nadzieję.  Bardzo „uczepiliśmy” się tego Słowa tzn, bardzo mocno w nie uwierzyliśmy i trwaliśmy w tej wierze niewzruszeni. W całej tej niepewności życiowej tak wypowiedziane do nas Słowo przez Pana stało się fundamentem, na którym szczególnie ja opierałem naszą przyszłość. Pod koniec września wreszcie upragniona zgoda na zajście w ciążę i pierwsza próba. Ja byłem tak bardzo pewien tego, że Bóg dokona tego co obiecał, że dałbym się za to pokroić. Nie wiem skąd miałem taką wiarę, ale ona była jak skała. Po kilku dniach test ciążowy kupiony w aptece i totalne szaleństwo, radość, jakiej jeszcze nigdy nie doświadczyliśmy. Po prostu szał radości. Test oczywiście był pozytywny. Od tej pory podwójnie dbałem o wyniki cukrzycowe mojej żony. Podwójnie, bo teraz już troszczyłem się o nią i o syna, w końcu obiecany był syn. Kolejna radość – pierwsze zdjęcia na USG. Podczas kolejnych zdjęć USG, kiedy ciąża była w stanie zaawansowanym na pytanie lekarki czy chcemy poznać płeć dziecka odpowiadamy przecząco. Obiecany jest syn i tego się trzymamy. Wreszcie nadchodzi ciepła czerwcowa noc, żonie odchodzą wody płodowe. Nocny telefon do lekarki i nocna jazda do szpitala. Uzgodniony poród rodzinny, na który w tamtych czasach trzeba było mieć specjalną zgodę.

Dzień następny 16 czerwca 2000r.  Mogę być przy żonie, trzymać ją za rękę, poród trwa kilka godzin. O 16.10 po raz pierwszy zobaczyłem „słowo, które stało się ciałem” – naszego obiecanego syna. To była dopiero radość na własne oczy oglądać swojego syna i równocześnie wspaniałe dzieło Boże.

27 czerwca 2000 roku - rok od proroczych słów z księgi Królewskiej: „za rok o tej porze będziesz pieściła syna” – moja żona przytula swojego niespełna dwutygodniowego syna. Pan dokonał tego, co obiecał, bo jak uczy nas historia zbawienia: „kiedy Bóg coś obiecuje zawsze słowa dotrzymuje”. I na dodatek jest bardzo, bardzo precyzyjny.

Krzysztof

« 1 »

Zapisane na później

Pobieranie listy