Nowy numer 17/2024 Archiwum

„Cały świat za tę noc z Renatą…”

Spowiadałam się w pobliżu śmietników. To najlepsze miejsce na śmieci-grzechy.

Jest rok 2004. Mój stan wiary: wierzę, że Bóg istnieje, ale jestem przekonana głęboko, że ci sprytni mężczyźni stworzyli kościół, żeby sobie wygodnie filozofować i jeszcze brać za te bajki pieniądze. O ludziach w kościele myślę jak o dzieciach nabieranych przez wielką grupę cwaniaków. Jak można wierzyć, że smok goni niewiastę! „I stanął Smok przed mającą rodzić Niewiastą, ażeby skoro porodzi, pożreć jej dziecię.” Ewangelie mnie bawią jak bajki, które zawsze lubiłam. Nie wyśmiewam się z tych opowieści, tylko szczerze się śmieję jak na dobrym kabarecie. Bóg się nie zraża, o czym nie wiem.

Jest czerwiec. Jedziemy we trzy nad morze. Zatrzymujemy się w Kamieniu Pomorskim. Tam pod obrazem Jezusa Brzozdowieckiego składam w księdze życzeń prośbę. Mam swoje problemy. I zapominam o tej prośbie.

Zaczyna się rok umierania naszego Papieża Jana Pawła II. Jestem zdziwiona swoją ignorancją, brakiem wcześniejszego zainteresowania tym człowiekiem. Zaczynam czytać Jego książki. Zakochuję się w tym starym, umierającym, mądrym człowieku. Jestem pełna podziwu dla Jego słów, postawy, dla Jego człowieczeństwa. Mam już jakąś pewność, że taki mądry człowiek musiał o czymś wiedzieć, o czym nie wiem ja, że tak otwarcie mówi o Panu Jezusie i Maryi. On coś wie. Wiem, że Jego opowieści z czegoś prawdziwego wynikają. Ja ciągle nie wiem z czego.

Jest rok 2005. W godzinie śmierci Papieża mam fizyczne doświadczenie, którego nie umiem nazwać-zidentyfikować. Jakieś nadzwyczajne wzruszenie wewnątrz brzuszka, jak łaskotanie cieplutkim, radosnym dotykiem. Cieszę się z niego, chociaż nie wiem po co mi ono, to jednorazowe dotknięcie. Tłumaczę sobie, że może jest to radosne pożegnanie Jana Pawła II, jakby: „Cześć! Idę do nieba!”. Nie ogarnia mnie smutek. Jest ok.

Jest lipiec. Tym razem z różnych przyczyn my trzy nie możemy wyjechać na weekend nad morze. Jedziemy więc na pielgrzymkę do Częstochowy. Zawsze jest to jakiś wyjazd- myślę o pielgrzymce jak o wycieczce. One się angażują na serio w modlitwę, spowiadają. Uczestniczymy w mszy świętej , konferencjach, spędzamy wspólnie czas. Podoba mi się. Namawiają mnie do spowiedzi. Nie chcę się zgodzić, nie po to tu przyjechałam. Ponadto zamierzam jeszcze grzeszyć, nie będę z siebie robić hipokrytki, która obiecuje poprawę a nie ma zamiaru biegać do kościoła co niedziela i święta. Perswazja i namolność koleżanek jednak sprawia, że się zgadzam pod pewnymi warunkami, np. w zamykanym konfesjonale. I już by się udało pierwszego lipca, ale ksiądz zmęczony późną godziną właśnie opuścił konfesjonał. Cóż! Miałam dobre chęci. Znowu jestem bardzo zadowolona. Wszystko mi się podoba. Wracamy do pensjonatu późną nocą. Mojej bliskiej koleżanki nie mogę się doczekać w pokoju. Utknęła w łazience czy co? Zasypiam, bo jestem padnięta. Rano zamiast wyjazdu pod Jasną Górę w ogrodzie pijemy kawę a ksiądz zaczyna mówić o spowiedzi. Niby jest to na temat, bo umiera mąż jego siostry, ale ja czuję, że jest to tekst wymierzony w moim kierunku. Pytam koleżanki, a właściwie stwierdzam: „Rozmawiałaś z księdzem!”. Ona „nie może mówić”. Pewnie, że nie może, bo nie może skłamać. Jasne. Rozmawiała. Ksiądz podpowiada, że ci którzy nie zdążyli jeszcze skorzystać z sakramentu pojednania mogą u niego się wyspowiadać, bo tam na Jasnej Górze będą taaaakie kolejki, że można się nie doczekać przed mszą. Super! Puszczam mimo uszu tę gadkę i jedziemy pod Górę na parking autokarem. Tam wysiadamy. Ksiądz zawieszony na poręczy, powtarza swoją propozycję, a niezorientowana w sprawie inna koleżanka łup mnie plecy i krzyczy na cały autobus: „Renata, ty się jeszcze nie spowiadałaś, to idź” Ksiądz na to czekał. O myślę, niech no tylko ludzie sobie pójdą, zostaniemy sami i wówczas mu powiem, że ze spowiedzi nici. Przy ludziach przecież nie będę urządzać przedstawienia. Spokojnie odczekałam, ludzie się rozeszli, my z księdzem odeszliśmy kawałek od pojazdu i się zaczęło… Złapał mnie na haczyk, na który już dzisiaj bym się nie nabrała.- Czy pani się myje?- na serio, pomyślałam, że facet chyba przesadza z tym tekstem. Wzięłam szybki prysznic, wiem, że był upał i byłyśmy przepocony, ale TAKIE pytanie! Cóż jestem kulturalna, więc grzecznie odpowiedziałam, że tak, myję się.

A on na to: - A po co?

– Żebym była czysta.

– Dusza też chce być czysta, chociaż co jakiś czas się pobrudzi. I stało się. Po wielu wielu latach wyspowiadałam się drugiego lipca. Nie omieszkałam się pochwalić tym łaskotaniem w brzuszku w dniu śmierci Jana Pawła II . Ksiądz potwierdził, że takie rzeczy się zdarzają i mnie uściskał. Gdy podjechaliśmy na miejsce, w którym ksiądz wysiadał, powiedział: - Dziś mijają dokładnie trzy miesiące od śmierci Papieża. Tak było. Z zewnątrz słychać było muzykę. Chyba trwało wesele. Słychać było piosenkę: „Cały świat za tę noc z Renatą…Oj, Renato, Renato, obudź się!”

Renata

P.S. Spowiadałam się w pobliżu śmietników. To najlepsze miejsce na śmieci-grzechy, a Ksiądz długo myślał, czy to było miejsce odpowiednie. Wiem, bo pojechałam mu podziękować. Odnalazłam go i ledwo poznałam. Szczerze mówiąc, w ogóle nie starałam się go zapamiętać.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Zapisane na później

Pobieranie listy