Jak to na wojence ładnie. Czy lukrowanie realistycznego obrazu wojny jest receptą na dobre kino?

Edward Kabiesz Edward Kabiesz

|

GN 17/2024

publikacja 25.04.2024 00:00

Prawica niezbyt szczelnie cenzurowała scenariusze polskich filmów?

Reżyser „1917” nie szczędzi nam okropności, jakie niesie ze sobą wojna. Sceny przeprawy przez rzekę należą do najbardziej wstrząsających. Reżyser „1917” nie szczędzi nam okropności, jakie niesie ze sobą wojna. Sceny przeprawy przez rzekę należą do najbardziej wstrząsających.
monolith films

W recenzji „Czerwonych maków” zamieszczonej w jednym z dzienników możemy przeczytać, że „Generalnie film Łukaszewicza (…) zniechęca do udziału w jakichkolwiek działaniach wojennych, które są pokazane jako rzeź i jatka”.

Tytuł tekstu sugeruje, że film w jakiś sposób odnosi się do wojny na Ukrainie i przedstawia „rzeź Polaków na ekranie”. W ostatnim zdaniu swojego tekstu autor wraca do problemu Ukrainy, pytając: „co powiedzą po pokazach »Czerwonych maków« współcześni polscy żołnierze, postawieni w stan gotowości wobec wojny w Ukrainie?”.

Zachować czujność

O filmie już pisałem na łamach naszego tygodnika w tekście „Wzgórze krwi i chwały”, oceniając go pozytywnie. Jest jednym z nielicznych w ostatnim czasie filmów wojennych, w których reżyserowi udało się w sposób przekonujący i w miarę zgodny z faktami nakręcić sceny batalistyczne.

Każdy ma prawo do oceny filmu czy innego dzieła sztuki, ale trudno przejść do porządku dziennego nad niektórymi zawartymi we wspomnianej wyżej recenzji sformułowaniami. Można zapytać, jaki związek z Ukrainą ma film Łukaszewicza poza tym, że pokazuje wojnę, podobnie jak wiele dramatów tego gatunku? Czy należy ją pokazywać w stylu „jak to na wojence ładnie…”? Każda wojna jest okrutna, niesie śmierć, rany, ból i cierpienie po obu stronach frontu. Bitwa na Monte Cassino była krwawa, należała do najbardziej zaciętych na froncie zachodnim w czasie II wojny światowej. Polskie straty były ogromne, podobnie jak straty wszystkich biorących w nich udział oddziałów alianckich, w których służyli żołnierze wielu narodowości. Była brutalna, o czym świadczą powstałe później relacje, nie tylko zresztą Melchiora Wańkowicza. Tymczasem „Czerwone maki” Łukaszewicza w ujęciu autora są filmem defetystycznym ze względu na „częste umiejscowienie akcji w polowym szpitalu. Może było to tańsze niż drogie sceny batalistyczne, ale frekwencji w Wojskowych Komisjach Uzupełnień nie zwiększy, chyba że wśród samobójców”. Recenzent martwi się, że „propagandowa machina Zjednoczonej Prawicy (…) coś tak defetystycznego przepuściła. W filmie o rotmistrzu Pileckim, który władza odebrała Leszkowi Wosiewiczowi, a powierzyła Łukaszewiczowi, zachowano większą polityczną czujność”. To konkluzja wprost kuriozalna. Okazuje się, że prawica niezbyt szczelnie cenzurowała scenariusze polskich filmów. Autor ma zapewne nadzieję, że teraz, kiedy do władzy dorwali się prawdziwi demokraci z lewej strony, będą już postawały filmy jedynie słuszne.

Rzeź na plaży

Czy lukrowanie rzeczywistości, a w tym wypadku realistycznego obrazu wojny, jest najlepszą receptą na dobre kino? Może to odległe skojarzenie, ale wydaje mi się, że obraz wojny, jaki oglądamy w nakręconym ćwierć wieku temu „Szeregowcu Ryanie” Spielberga, był dla widza podobnym wstrząsem jak później obraz męczeństwa Jezusa w „Pasji” Gibsona. Obrazy cierpień Chrystusa szokują brutalnym realizmem i dosłownością, natomiast obraz Spielberga –okrucieństwem wojny.

Dla niektórych widzów oglądanie tych filmów, a właściwie pewnych ich fragmentów, okazało się ponad siły. Nie da się zaprzeczyć, że obydwa obrazy wywarły wpływ na realizowane później filmy wojenne i religijne, choć w różnym stopniu.

Produkcje wojenne są zróżnicowane tematycznie, nie we wszystkich batalistyka pełni ważną rolę, bo powstają przecież kameralne dramaty wojenne, które nie rozgrywają się na polu bitwy. Trudno jednak sobie wyobrazić, by po filmie Spielberga nie zmienił się sposób przedstawiania wojny i batalistyki na ekranie. Skończył się czas kasowych supergigantów, w których masy wojsk ścierały się z sobą, pozostawiając gdzieś w tle jednostkę. „Szeregowiec Ryan” stanowił przełom, bo zadbano w nim o realizm w najdrobniejszych nawet detalach, a szczególnie w obrazach walki – pełnej chaosu, cierpienia, bólu i śmierci. Nie znajdziemy tu patetycznych dialogów ani tanich emocji. O życiu i śmierci decyduje przypadek. Jednocześnie nie oznacza to, że żołnierze nie dokonują na polu bitwy czynów bohaterskich, wprost przeciwnie, realizm scen walki tylko podkreśla znaczenie ich postawy. Nieprzypadkowo amerykańscy weterani II wojny światowej podkreślali, że film Spielberga był najbardziej zbliżonym do realiów obrazem ich własnych doświadczeń, a niektórzy nie mogli obejrzeć go do końca, bo przywoływał ich traumatyczne wspomnienia.

Sekwencja otwierająca „Szeregowca Ryana” pozostaje do tej pory jednym z najbardziej realistycznych i emocjonalnych obrazów, jakie oglądaliśmy na ekranie. Przemoc, jaką obserwujemy, nie ma na celu wywołania sensacji, ale służy podkreśleniu brutalnej rzeczywistości wojny, a drastyczne obrazy nie przesłaniają faktu, że film doskonale oddaje stany emocjonalne i psychiczne poszczególnych żołnierzy. Jednocześnie podważa panujące wówczas schematy gatunku, pokazując żołnierzy jako postacie złożone, a nie jako bohaterów jednowymiarowych. Dla współczesnego widza taki sposób przedstawiania wojennych przeżyć, skutków psychologicznych i trudnych moralnych wyborów okazał się ciekawszy od tego, co oglądaliśmy do tej pory. Stał się światowym hitem.

Ofiary wojny

Po filmie Spielberga powstało jeszcze kilka godnych uwagi obrazów rozgrywających się w czasie obu wojen światowych, które odchodzą od panujących wcześniej schematów, w tym najgłośniejsze „1917”, „Dunkierka” i „Na Zachodzie bez zmian”. Również tu wojna nie jest jakimś łatwym spacerkiem, ale doświadczeniem traumatycznym. Warto też wspomnieć „Furię” Davida Ayera, która także przedstawia okrucieństwo wojny i destrukcyjny wpływ, jaki wywiera ona na psychikę żołnierzy.

Chociaż w najlepszym z tych filmów, „1917” Sama Mendeza z 2019 roku, nie ma wielkiej batalistyki, nie brakuje jednak scen trudnych do zniesienia dla wrażliwego widza. Reżyser nie szczędzi nam okropności, jakie niesie ze sobą wojna. Do najbardziej przerażających należą z pewnością sceny przeprawy przez rzekę czy jednocześnie realistyczne i symboliczne obrazy zniszczonego walkami miasteczka. Bohaterowie filmu nie są jakimiś herosami, ale powołanymi do wojska cywilami, których największym marzeniem jest powrót do domu. Nie palą się do powierzonej im misji, traktują ją jako obowiązek. Czujemy ich strach i niepewność, jednak w obliczu śmiertelnego zagrożenia nie poddają się, zachowują godność w chwilach, kiedy wszystko wydaje się stracone. Wbrew okropnościom, jakie widzimy na ekranie, przesłanie filmu wnosi nadzieję.

Zrealizowana dwa lata wcześniej „Dunkierka” Nolana, w której widzimy ewakuację setek tysięcy żołnierzy wyłącznie z brytyjskiej perspektywy, przedstawia wojnę taką, jaka jest, chociaż nie operuje aż tak wyrazistymi obrazami wojennych okropności jak wymienione wyżej filmy. Oglądamy ją od strony żołnierzy, cywilów za sterami niewielkich łódek czy pilotów brytyjskich myśliwców, a nie generałów i sztabowców. Nie znajdziemy tu filozoficznych wywodów na temat wojny, bohaterstwa czy patriotyzmu. Nolan dowiódł, że wszystko to można przekazać obrazem i działaniami filmowych bohaterów.

„Na Zachodzie bez zmian” Edwarda Bergera również przedstawia wojnę jako rzeź. Wyraziste obrazy walk, śmierci i cierpienia żołnierzy pokazane są w sposób przejmujący. Niektórzy tracą wolę życia, inni nawet w tak straszliwych okolicznościach starają się zachować człowieczeństwo, pomagają sobie i chronią się nawzajem. To jednak też opowieść o przyjaźni, wytrwałości i wartości ludzkiego życia.

Film Krzysztofa Łukaszewicza nie jest obrazem tej rangi co wyżej wymienione, ale stanowi próbę odejścia od schematycznego przedstawiania wojny w polskim kinie. Jeżeli jest filmem defetystycznym, to można tak również określić produkcje Spielberga, Mendeza i Nolana.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.