Mam nadzieję, że zeszłotygodniowe komentarze do tekstu „Jeśli nie Sobór, to co?” nie są reprezentatywne dla wszystkich sympatyków i członków Bractwa św. Piusa X. Bo jeśli są – pojednanie z Watykanem będzie naprawdę trudne.
15.09.2011 07:10 GOSC.PL
Po wczorajszym spotkaniu prefekta Kongregacji Nauki Wiary, kard. Williama Levady, z przełożonym generalnym Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X, bp. Bernardem Fellayem na nowo odżyła nadzieja na pełną jedność „lefebrystów” ze Stolicą Apostolską. Bp Fellay otrzymał preambułę doktrynalną, której akceptacja przez Bractwo jest warunkiem pojednania z Watykanem. Nie wiadomo, co dokładnie zawiera preambuła. Wiadomo natomiast, co wcześniej mówił Rzym: że nie ma pełnego powrotu do wspólnoty Kościoła bez akceptacji postanowień Soboru Watykańskiego II. Bo jego reformy są częścią Tradycji katolickiej, a nie „wypadkiem przy pracy”, jak mówią najdelikatniejsi jego przeciwnicy. Jaka będzie odpowiedź Bractwa na postawione warunki, zobaczymy w najbliższych miesiącach.
Pozostaje tylko mieć nadzieję, że poglądy członków Bractwa nie są reprezentowane przez osoby, które w ubiegłym tygodniu były łaskawe komentować mój skromny tekścik „Jeśli nie Sobór, to co?”. Padło tam tyle negatywnych słów i fałszywych oskarżeń dotyczących Vaticanum II, iż miałem czasem wrażenie, że bliżej nam jednak do prawosławnych. Pomijam już przedziwne interpretacje moich słów, zarzucanie mi pogardzania łacińską liturgią i wielowiekową tradycją. Kto czytał uważnie, zauważył m.in. zdania: „Bo i łacina, i liturgia trydencka jest częścią historii Kościoła. Ale częścią jednak! Nie znaczy to, oczywiście, że „nowe czasy” wymagają zerwania z tą tradycją. Choć, zgoda, tak niektórzy w Kościele zrozumieli Sobór Watykański II, w swojej nadgorliwości niszcząc stare ołtarze i całkowicie wyrzucając łacinę z liturgii. Ale nie o to chodziło Ojcom soborowym”. Proszę zatem czytać tak, jak jest napisane. Podobnie próba odczytania tekstu jako atak na Benedykta XVI jest powalająca i nie będę tego komentował. Podtrzymuję natomiast stwierdzenie, że dla wielu tradycjonalistów przywiązanie do łaciny i uświęconych wielowiekową tradycją przepisów, zwyczajów i rytów jest ważniejsze niż wsłuchiwanie się z całą wspólnotą, z Papieżem na czele, co Duch mówi do Kościoła w danym czasie. Bo odrzucenie Soboru jest tożsame ze stwierdzeniem: to nie jest dzieło Boże, to nie jest część Tradycji, to nie jest część Magisterium. W imię czego to odrzucenie?
Tradycjonaliści często powtarzają, że po „złych owocach” widać, że Sobór był pomyłką. Po jakich złych owocach? Po odejściach księży? To się zaczęło dużo wcześniej. I odchodzili też ci, którzy domagali się zniesienia celibatu, kapłaństwa kobiet itd. Po nadgorliwych „reformatorach”, którzy z kościołów zrobili czytelnię „Małego Księcia” zamiast Ewangelii? Ci nie czytali dokumentów soborowych. Po tych, którzy łacinę chcieli wyrzucić na śmietnik historii? O tym też nie ma mowy w konstytucjach i deklaracjach Vaticanum II. A co z potężną eksplozją świeżości, rodzeniem się nowych ruchów odnowy Kościoła, z nową ewangelizacją, dialogiem ekumenicznym („aby byli jedno” – czy tradycjonaliści wiedzą, kto to powiedział?, może być też po łacinie „Ut unum sint”, to nawet tytuł encykliki Papieża, którego beatyfikacja oburzyła lefebrystów, tak, tak). Powtórzę jeszcze raz, na czym polega zasadnicza różnica między „lefebrystami” a „posoborowym” Kościołem: dla tych pierwszych Tradycja skończyła się na 1962, a na pewno na 1965 roku; dla Kościoła – Vaticanum II jest jej częścią, podobnie jak Sobór Trydencki, którego się nie wypiera.
O jedność trzeba się modlić, także o jedność z lefebrystami. Ale bez minimum dobrej woli z „tamtej” strony, będzie to bardzo trudne.
Jacek Dziedzina