Kościół i kobiety

W dobie dyskusji nad miejscem kobiet w Kościele przypominam esej C.S. Lewisa z 1948 roku. Przedstawiona w nim argumentacja przeciw kapłaństwu kobiet skłania do szerszej dyskusji nad istotą relacji między religią, jej metaforyką i płcią.

W twórczości C.S. Lewisa – wielkiego pisarza i chrześcijańskiego apologety – znajduje się esej, który budzi największe kontrowersje, a nawet oskarżenia wobec autora o seksizm. Chodzi tu o tekst z 1948 r., zatytułowany Priestesses in the Church?, a przetłumaczony później na polski pod tytułem „Kobiety-księża w Kościele”. W tekście tym Lewis zdecydowanie przeciwstawiał się ordynacji kobiet do kapłaństwa w Kościele anglikańskim. Prawdopodobnie został on napisany w reakcji na pierwszy przypadek takich święceń, które zostały udzielone w 1944 r. przez anglikańskiego biskupa Hongkongu. Był to wtedy przypadek odosobniony i powszechnie kontestowany, jednak z biegiem czasu, już po śmierci Lewisa, Kościół anglikański przyjął inną teologię i praktykę. Sądzę jednak, że w dobie dyskusji nad rolą kobiet w Kościele katolickim warto przemyśleć argumentację Lewisa.

Istota argumentacji Lewisa – przedstawiona, jak zwykle, błyskotliwie, prowokująco i z dowcipnymi aluzjami literackimi – sprowadza się do następującego rozumowania. Kapłan „reprezentuje nas przed Bogiem, a Boga przed nami. (…) Nie mamy nic przeciwko temu, żeby kobieta wykonywała pierwszą czynność: cały problem dotyczy tej drugiej”. Dlaczego? Dlatego że „Bóg sam nauczył nas, jak się do Niego zwracać”. Biblia zawiera różne (także żeńskie) obrazy Boga, jednak (męski) obraz Ojca jest w niej obrazem uprzywilejowanym – obrazem będącym podstawą modlitwy, której nas nauczył Jezus Chrystus. „Powiedzenie, że jest to bez znaczenia, równa się stwierdzeniu, że cała ta obrazowość rodzaju męskiego nie jest natchniona” lub że „jest całkowicie arbitralna i nieistotna”. Bóg nie ma płci, ale według naszej religii chce, abyśmy wiązali z nim pewien męski obraz. Gdybyśmy ten obraz zmienili, zmienilibyśmy religię. Przecież „życie religijne dziecka, które by nauczono modlić się do Matki w Niebie, byłoby radykalnie różne od życia religijnego dziecka chrześcijańskiego”.

Jak widać, Lewis odwołuje się do męskiego obrazu Boga-Ojca, który dominuje w Biblii i który w ten sposób jest przez Niego autoryzowany. W takim razie liturgicznym reprezentantem „Boga przed nami” może być tylko mężczyzna, czyli ktoś, kto ten obraz przypomina. Nieco ostrożniej argumentuje Katechizm Kościoła Katolickiego (1577). Powołuje się on nie na biblijny obraz Boga, lecz na sam – prawdopodobnie związany z tym obrazem – fakt, że „Pan Jezus wybrał mężczyzn, by utworzyć kolegium Dwunastu Apostołów (…). Kościół czuje się związany tym wyborem dokonanym przez samego Pana. Z tego powodu nie są możliwe święcenia kobiet” (KKK 1577).

Nie trzeba znać literatury z zakresu teologii feministycznej – która stanowi znak naszych czasów – by domyśleć się zarzutów przeciw argumentacjom powyższego typu. Pomijam tu zarzuty nietrafione, takie jak zarzut mizoginii. Esej Lewisa w swej większej części jest pochwałą kobiet, a szczególne znaczenie mają w nim stwierdzenia, że mężczyźni bardzo często nie dorastają do ról, jakie z natury są im przeznaczone. Podobnie dzieje się w oficjalnych dokumentach katolickich, w których systematycznie rośnie liczba komplementów wobec kobiet i nagan wobec mężczyzn. Jaki więc zarzut jest zarzutem poważnym?

Otóż część teolożek i teologów uważa, że męska przewaga w biblijnej metaforyce i w praktyce pierwszego Kościoła jest tylko historyczną przypadłością. Powinniśmy więc wyjść poza nią i skupić się na uniwersalnym przesłaniu Dobrej Nowiny. Według niego w naszej relacji do Boga „nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie” (Ga 3,28).

Odpowiadając na ten zarzut, można rozwinąć dwa wątki argumentacji Lewisa. Pierwszy mówi, że męski obraz (czy lepiej mówiąc: symbol) Boga nie jest tylko historyczną przypadłością, gdyż potrafimy pokazać jego głębszy sens. Peter Kreeft, najpopularniejszy dziś apologeta amerykański, wyjaśnia to w ten sposób: „Tak jak mężczyzna przychodzi do kobiety z zewnątrz, aby ją zapłodnić, tak też Bóg tworzy wszechświat z zewnątrz, a nie od wewnątrz, i nasyca nasze dusze łaską (…) z zewnątrz. (…) Męski zaimek chroni [w naszych umysłach] transcendencję Boga przed iluzją, że natura zrodziła się z Boga jako matki, a nie została przez Niego stworzona oraz chroni łaskę Bożą przed iluzją, że możemy jakoś ocalić sami siebie”. Cytat ten podaję za (polecaną przeze mnie) książką P. Kreefta (i R.K. Tacelli SJ) pt. „Podstawy apologetyki chrześcijańskiej. Setki pytań, setki odpowiedzi” – książką wydaną przez Fundację Prodoteo, która (we współpracy z dominikańskim Wydawnictwem W drodze) troszczy się m.in. o to, by dostarczyć polskiemu czytelnikowi najlepsze współczesne publikacje apologetyczne kręgu anglosaskiego (por. także https://contragentiles.pl/czytelnia/teizm-chrzescijanski/c-s-lewis-rozum-i-wiara/lewis-o-kaplanstwie-kobiet/).

Już słyszę w tym miejscu okrzyki, że cytowane wyjaśnienie jest staroświeckie, patriarchalne lub seksistowskie. Być może dałoby się je sformułować lepiej. Istota sprawy jednak nie uległaby zmianie. Otóż w tradycyjnym myśleniu chrześcijańskim (a szerzej: w tradycyjnym ujęciu trzech wielkich religii monoteistycznych – judaizmu, chrześcijaństwa oraz islamu – które chciały się odróżnić od panteizujących lub politeistycznych religii natury) zakłada się, że istnieje naturalny podział funkcji mężczyzny i kobiety oraz że pewne funkcje mężczyzny bardziej niż funkcje kobiety nadają się do tego, by obrazować lub symbolizować moc stwórczą transcendentnego Boga. Z tego jednak nie wynika, że kobieta jest gorsza od mężczyzny. Raczej jest tak, że każda płeć ma swoje niepowtarzalne znaczenie w religijnej symbolice. Dla nas bycie obrazem Stwórcy lub Chrystusa wcale nie jest lepsze od bycia obrazem Kościoła, który – czy raczej która, gdyż w oryginale Nowego Testamentu Kościół-ekklesia należy do rodzaju żeńskiego – jest Jego Umiłowaną.

Domyślam się, że nie wszystkich przekona argument Kreefta. Dyskusja nad nim świadczy jednak na rzecz drugiego argumentu lub drugiego wątku argumentacji Lewisa, który obiecałem tu rozwinąć. Lewisowi chodzi o to, że nie możemy oddzielić treści danej religii od metaforyki, w której jest ona od początku wyrażana. Nie możemy też oddzielić treści religii od ustalonych w niej na początku norm i zwyczajów. Po prostu religia oraz jej obraz i zwyczaj są tak ze sobą ściśle powiązane, że nie da się z pewnością ustalić, co w tym obrazie lub zwyczaju jest istotne, a co przypadkowe. Spieramy się o to, co się kryje za symbolem Boga-Ojca i za decyzją Chrystusa, by wybrać na apostołów mężczyzn. Jednak fakt, że nie potrafimy tego sporu definitywnie rozstrzygnąć, świadczy na rzecz tezy, iż nie możemy być pewni, że męski obraz Boga i (co za tym idzie) męski skład kolegium Dwunastu i ich następców to tylko historyczny przypadek. A skoro nie możemy być pewni, szacunek do autorytetu Pisma Świętego i Tradycji nakazuje, by nie zmieniać w nich tego, co może należeć do ich istoty. Gdybyśmy to zrobili, to nie tyle zreformowalibyśmy chrześcijaństwo (jak myślą liczni chrześcijanie, którzy tę reformę chcą wprowadzić lub mają ją już za sobą), ile – jak pisze Lewis – wystąpilibyśmy „przeciwko chrześcijaństwu” lub „zapoczątkowalibyśmy inną religię”.

Kościół i kobiety   Unsplash
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Wojtysiak Jacek Wojtysiak Nauczyciel akademicki, profesor filozofii, kierownik Katedry Teorii Poznania Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. Autor licznych artykułów i książek, w tym podręczników i innych tekstów popularyzujących filozofię. Stały felietonista portalu internetowego „Gościa Niedzielnego”. Z pasją debatuje o Bogu i religii z wierzącymi, poszukującymi i ateistami. Lubi wędrować po stronach Biblii i po ścieżkach Starego Gaju. Prywatnie: mąż Małgorzaty oraz ojciec Jonasza i Samuela. Ostatnio – wraz z Piotrem Sachą – opublikował książkę „Bóg na logikę. Rozmowy o wierze w zasięgu rozumu”.