Wczorajsze sceny w Białym Domu – poniżenie na oczach świata człowieka, który od 3 lat musi żebrać o międzynarodową pomoc – sprawiają, że to Stany Zjednoczone, pod wodzą Donalda Trumpa, same wytrącają sobie z rąk karty, by nadal przewodzić tzw. wolnemu światu.
01.03.2025 15:33 GOSC.PL
Zdaję sobie sprawę, że uderzanie w „moralne” tony w tym wypadku nie ma dobrej prasy. Naczytałem się od wczorajszego wieczora wiele mądrych analiz, które starają się ugryźć to, czego byliśmy świadkami, z każdej możliwej strony. I jest jasne, że dominuje (zwłaszcza po stronie tzw. realistów) przekonanie, że to Zełenski nie stanął na wysokości zadania, bo dał się ponieść emocjom w sytuacji, gdy gra toczy się o naprawdę wysoką stawkę.
Szukanie drugiego i trzeciego dna tam, gdzie „jak koń wygląda, każdy widzi”, jest z pewnością atrakcyjnym zajęciem dla analityków, zwłaszcza gdy odbywa się z pozycji wygodnej kanapy i studia telewizyjnego, a nie z pozycji okopów. Tyle tylko, że tutaj wystarczy obejrzeć całe wczorajsze spotkanie (nagranie trwa ok 40 minut), by spojrzeć na to wydarzenie nieco mniej „analitycznie” (udajemy, że to, co widzimy, nie jest tym, co widzimy), a bardziej…realistycznie właśnie.
Otóż jest jasne, że tego typu rozmowy zawsze toczyły się i toczą za zamkniętymi drzwiami. Jest jasne, że pozycja negocjacyjna Zełenskiego, w zderzeniu z nastawionym na dobry interes i chęć ogłoszenia sukcesu Trumpem, jest bliska zeru. Jest jasne, że na wojnie nie idzie Ukraińcom tak, jak byśmy tego oczekiwali. Ba, jest jasne, że prezydent Ukrainy nie ułatwia partnerom sympatii do niego samego. Tyle tylko, że ten człowiek – reprezentujący naród walczący z agresorem - został de facto wystawiony na widelcu: ku jego zaskoczeniu, po przywitaniu w Białym Domu, dziennikarze nie zostali wyproszeni, więc „negocjacje” toczyły się na oczach całego świata.
Trudno to też nazwać negocjacjami w sytuacji, gdy Trump od początku spotkania (dlatego polecam obejrzenie całości) dawał do zrozumienia, że deal jest już gotowy i jest jasne, że Zełenski musi to podpisać. Cały czas przy tym rozmywał – znowu, podkreślmy, bo to kluczowe: na oczach świata – odpowiedzialność za tę wojnę, a raczej stopniowo przechylał odpowiedzialność na swojego gościa. Tylko dlatego, że ten odważył się – wcale nie „niegrzecznie”, jak mu się zarzuca – bronić prawdy o tym, kto jest ofiarą, kto agresorem. A już wtrącenie się w „negocjacje” wiceprezydenta J.D. Vance’a, który popisał się stwierdzeniem, że „ogląda wiadomości, więc zna sytuację” (chodziło o wykręcanie się Ukraińców od służby wojskowej), słusznie doprowadziło Zełenskiego – podkreślmy, po ok. 30 minutach trzymania poziomu, cały czas przy kamerach – do stanowczej, ale nadal rzeczowej i wcale nie „obrażającej” gospodarzy reakcji.
Nie wiemy jeszcze, jaka będzie dalsza sekwencja zdarzeń. Nie można wykluczyć – i oby tak było! – że pomimo tego, iż wygląda to bardzo, bardzo źle, ostatecznie uda się, jakimś cudem, wynegocjować może nie tyle „sprawiedliwy pokój” (bo na to już nie ma szans, po tak wielu gestach Trumpa i jego ludzi, ułatwiających sprawę Putinowi), ale przynajmniej pokój „mniej niesprawiedliwy” niż ten, który chciał zafundować Ukrainie Donald Trump. Niestety, słowa prezydenta USA, że Zełenski „może wrócić, gdy będzie gotowy na pokój”, na razie brzmią jak zachęta dla Moskwy. Putin może uderzyć tak mocno, że Zełenski może rzeczywiście wrócić i w uniżeniu przyjąć jeszcze gorsze warunki…kapitulacji. Nie pokoju, tylko kapitulacji właśnie. Trump, ogłaszając niedawno swój „plan pokojowy” dla Bliskiego Wschodu, polegający na zaoraniu Strefy Gazy i wysiedleniu Palestyńczyków, mówił, że jest to „pokój przez siłę”. I można by się nawet z nim zgodzić – pokój można zaprowadzić demonstrując siłę. Ale zazwyczaj to działa, gdy tę siłę (realną, a taką USA mają) demonstruje się agresorowi, a nie ofierze. Trump odgrywa rolę światowego bohatera, bo w punkcie wyjścia nie postawił agresorowi żadnych warunków wstępnych, za to ofiarę upokorzył na oczach całego świata. Czy po czymś takim Stany Zjednoczone mają jeszcze – poza siłą militarną i gospodarczą – jakieś karty w rękach, by przewodzić tzw. wolnemu światu?
Jacek Dziedzina
Zastępca redaktora naczelnego, w „Gościu” od 2006 roku, specjalizuje się w sprawach międzynarodowych oraz tematyce związanej z nową ewangelizacją i życiem Kościoła w świecie; w redakcji odpowiada m.in. za kierunek rozwoju portalu tygodnika i magazyn "Historia Kościoła"; laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka; ukończył socjologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie, prowadził również własną działalność wydawniczą.