Człowiek, który patrzy drugiemu w oczy, szybciej dojrzy w nich duszę. A wtedy i uśmiech może się pojawić, uprzejmość i gest miły…
Przed laty śpiewała Majka Jeżowska: „Kapelusze mają dusze”. Piosenka nie była jej największym przebojem, ale te słowa z refrenu zapadały w pamięć. Bo kapelusz to rzeczywiście jeden z tych elementów garderoby, który, jeśli jest dobrze dobrany, świetnie oddaje osobowość właściciela. Czyli to wszystko, co w duszy mu gra.
Ale dlaczego akurat dziś o kapeluszach? Oczywiście, nieprzypadkowo, skoro pół świata mówi o tym jednym jedynym kapeluszu, który stał się bohaterem w niedawnym widowisku politycznym pt. zaprzysiężenie prezydenta USA. Nie było osoby płci damskiej czy męskiej – bo tylko tyle ich jest, jak oświadczył nowy prezydent, i chwała mu za to – która nie zatrzymałaby się nad kapeluszem Melanii Trump. Z jednego powodu: zasłaniał oczy pierwszej damy, a tym samym uniemożliwiał śledzenie ich wyrazu i mimiki twarzy. Gdyby nie to, nikt, poza kreatorami mody, specjalnie by mu się nie przyglądał. Tymczasem z powodu ukrywania oczu stał się tematem światowych mediów, obiektem komentarzy polityków i speców od niej, specjalistów od związków, mowy ciała, psychologów itp. Bo skoro „kapelusze mają dusze”…
Przy tej okazji ożyła szersza dyskusja na temat tego urokliwego i wytwornego, a dziś już niecodziennego nakrycia głowy, które niegdyś było nieodzownym elementem w szafie płci damskiej i męskiej. Przez wieki kapelusz pełnił dwojaką funkcję: praktyczną – chronił głowę przed deszczem i słońcem, oraz społeczną – był wyrazem statusu społecznego właściciela, gdyż różne kapelusze niejako przynależne były różnym stanom i klasom społecznym. Dziś kapelusz czy fascynator używany jest tylko na wielkie okazje, z tak wyjątkową jak zaprzysiężenie prezydenta wielkiego mocarstwa, ale też bardziej zwykłe, choć doniosłe rodzinnie: śluby, chrzty etc. Są takie miejsca i wydarzenia, na których bez kapelusza być nie wypada. Tak jest podczas królewskich wyścigów konnych w Ascot w Wielkiej Brytanii, które są wielkim wydarzeniem towarzyskim tamtejszej arystokracji. Nakrycia głowy biorących w nim udział pań przyprawiają o prawdziwy zawrót głowy! To nie są kapelusze na niepogodę, to są wybitne oznaki przynależności do wyższych sfer. Powstrzymam się od porównań i zaniecham komentowania wyników konkursu na najlepszą stylizację z kapeluszem na Wielkiej Warszawskiej na torze na Służewcu.
Światowe zainteresowanie kapeluszem pierwszej damy Ameryki potwierdza tylko, że ten codzienny niegdyś element garderoby stał się dziś czymś wyjątkowym, ściągającym spojrzenia szczególnie wówczas, gdy ma on w sobie drugie dno, ale innego typu niż sam kapelusz, który z reguły ma je tylko jedno. Te jednodenne nakrycia głowy wyszły z mody w latach 60. i 70. ubiegłego wieku, na co podobno duży wpływ miał rozwój motoryzacji. Panowie w samochodach mieli kłopot ze znalezieniem miejsca na odłożenie kapelusza tak, aby po chwili nie wyglądał jak zmięty naleśnik. Ale i dla pań jazda w kapeluszu w małym fiacie do łatwych na pewno nie należała. I w ten sposób boom samochodowy wykreował modę na czapki. A w efekcie kompletną modową unifikację. Bo „kapelusze mają dusze”, ale czapki…?
Dzisiaj o nie-modzie na kapelusze decyduje jeszcze jeden powód, kto wie, czy nie ważniejszy, na który zwróciła uwagę kostiumolog Justyna Krzepkowska w tygodniku „Polityka” (a było to jeszcze przed wydarzeniem w Waszyngtonie). Otóż kapelusze zniknęły z naszych ulic, bo nie umiemy ich nosić. Idąc w kapeluszu ulicą, trzeba być wyprostowanym i patrzeć ludziom w oczy. „A dziś na ulicach unikamy spojrzeń, ba, nie mamy szans na wzrokowy kontakt, bo gapimy się w komórkę”. Nic ująć, a można jeszcze dodać. Moja intuicja podpowiada mi, że kapelusz nie pasuje do wszechobecnych dziś tatuaży. Podobno i one oddają indywidualizm właściciela, ale czy mają dusze…
Niegdyś gwiazdy kina, a dziś głównie celebryci upowszechniają modowe trendy. Nie mam złudzeń, że kapelusz pierwszej damy Ameryki przywróci modę na to niebanalne nakrycie głowy. Nie tylko dlatego, że rzeczony model wybitnie nie sprzyja „komórkowcom”. Żałuję więc, bo człowiek, który patrzy drugiemu w oczy, szybciej dojrzy w nich duszę. A wtedy i uśmiech może się pojawić, uprzejmość i gest miły, a niezobowiązujący. Bo wszak „kapelusze mają dusze”.