Ta komisja miała związane ręce. Była skazana na źródła dostarczone przez Rosjan – tak raport komisji Millera skomentowała Magdalena Merta, wdowa po poległym w Smoleńsku wiceministrze kultury. Dodała, że, jej zdaniem, komisja nie ma wątpliwości, że Rosjanie kłamali.
Podkreśliła, że jedynym rzeczywistym materiałem, na którym pracowali polscy eksperci były rejestratory lotu. Nie było to badanie takie, jak to w sprawie Lockerbie. – Na świecie takie rzeczy robi się inaczej – stwierdziła. Dodał, że jest rozczarowana tym, że komisja nie zweryfikowała wielu, często sprzecznych ze sobą informacji, nie odniosła się też do raportu MAK, bo - jak powiedziano – komisja stawiała własne tezy, a nie weryfikowała cudze.
- Jeśli dobrze rozumiem przekaz, to (według komisji) piloci byli zbyt głupi, żeby patrzeć na właściwy wysokościomierz. Inna sprawa, czy ja w to wierzę. Nie, nie wierzę – podsumowała Magdalena Merta.
W komentarzu dla TVP Info wdowa po Tomaszu Mercie zauważyła jednak, że raport komisji Millera jest znacznie bardziej satysfakcjonujący niż raport MAK. Powiedziała, że w przypadku polskiego raportu nie ma już "wstrętnego politycznego show", które miało miejsce przy okazji wystąpienia MAK. Zwróciła uwagę, że w przypadku polskich ustaleń jest możliwość ich weryfikacji, gdyby eksperci dotarli do nowych danych, do których nie mieli - nie z własnej winy dostępu.
Jak mówiła, zabrakło jej w przedstawionym dziś raporcie informacji o tym, jak wiele winy leży po stronie rosyjskiej. Akcentowano głównie złe wyszkolenie pilotów, brak doświadczenia, a zmarginalizowano kwestię, że byli naprowadzani na złą ścieżkę lądowania, a jednocześnie utrzymywano ich w przeświadczeniu, że wszystko jest w porządku. Najważniejsze - zdaniem Magdaleny Merty - jest to, że raport może przekonać Polaków, że ludzie lecący 10 kwietnia 2010 roku do Smoleńska nie byli samobójcami.
jd, TVN24/jad/TVP Info