„Była przekonana, że religia to fake, ale pozwoliła sobie na otwartość serca”. „Modlimy się wspólnie w kilku językach”. „W żołnierskich słowach pokazał mi drzwi”. „Czekał tylko, aby zrównać mnie z ziemią”.
Jednym kojarzy się z wizytą inkasenta. Inni czekają na błogosławieństwo domu i spotkanie ze swoim duszpasterzem. Sposobów przeżywania kolędy jest tyle, ilu wiernych. A jak odwiedziny duszpasterskie wyglądają z punktu widzenia kapłanów?
Pana Boga nie da się zamknąć w ciasnych szablonach
– W czasie kolędy mam wypracowany model – opowiada ks. Adrian Chojnicki z archidiecezji katowickiej. – Wiem, że to jest tylko kilka minut, ale zależy mi, żeby było to kilka wysokiej jakości minut, dlatego zawsze pytam o dwie rzeczy: chcę się dowiedzieć czegoś o ludziach, do których przyszedłem – czym żyją, czym się zajmują, opowiadam też trochę o sobie – a potem pytam o ich relację z Bogiem. Nie przepytuje ich z praktyk religijnych, ale zadaję pytanie o relacje z Bogiem. W jednym z domów rozmawiałem z mężczyzną, który szczerze mówił o swojej modlitwie, potrzebie Boga, autentycznie zależało mu na budowaniu relacji z Bogiem, ale rzadko docierał na Eucharystię, Kościół nie był mu szczególnie bliski. Zapytałem o życie sakramentalne i przyznał, że od 15 czy 16 lat nie był w spowiedzi. A że widziałem u tego człowieka naprawdę dużo miłości do Boga, zapytałem: A może chciałby się pan wyspowiadać? Zareagował ze zdziwieniem i niepewnością, ale chętnie się zgodził. Więc w czasie tej kolędy wyspowiadałem go, prowadząc go trochę w tej spowiedzi. Spotkanie skończyło się tym, że człowiek został pojednany z Bogiem. Lata kapłaństwa uczą mnie, żeby nie zwlekać, nie odkładać na później – jeśli mam obok człowieka, który potrzebuje Bożej łaski, to moim obowiązkiem jest działać natychmiast. Nie naciskać, ale pokazać, że jestem gotowy posłużyć sakramentem w każdej chwili – deklaruje kapłan.
Ks. Sławomir Sokołowski z archidiecezji warmińskiej księdzem jest od pięciu lat. Jak mówi, bardzo lubi czas kolędowy, bo ma okazję spotkać parafian i choć przez kwadrans porozmawiać w mniej oficjalnych okolicznościach, niż to się dzieje na przykład w kancelarii parafialnej. – Spotykam przemiłych ludzi, którzy rozmawiają ze mną na różne tematy – czasem o poważnych sprawach, czasem o pogodzie. Bywa, że rozmowa się klei i nie chce się z tego mieszkania wychodzić, a zdarza się, że o nawiązanie dialogu jest trudno. Na pewnie dzięki kolędzie znam więcej ludzi, często też właśnie od niej zaczynają się bliższe, nawet przyjacielskie relacje – opowiada.
Ksiądz Michał Krawczyk z archidiecezji częstochowskiej jest proboszczem jedynej w Polsce personalnej parafii akademickiej, do której przynależą studenci częstochowskich wyższych uczelni oraz pracownicy naukowi, dydaktyczni i administracyjno-techniczni. Jednym z piękniejszych doświadczeń kolędowych są dla niego wizyty w akademikach. To nietypowa kolęda, bo zaczyna się dopiero około 20:30 i trwa do późnego wieczora. – Podejście do kolędy u studentów jest różne, ale w przeważającej większości przypadków są to spotkania pełne otwartości, życzliwości i szczerego przyjęcia. Pomimo sporej różnorodności poglądów, studenci są w tym prawdziwi. Konkretem, którym ciągle się buduję, są np. spotkania kolędowe z niewierzącymi, ze studentami wyznającymi inne religie oraz z tymi, którzy o Kościele dawno zapomnieli, choć są ochrzczeni. Tu najcenniejsze jest doświadczenie spotkania – mówi i dodaje, że zdarza się, że zapraszają kapłana do swojego mieszkania często na bardzo długie rozmowy, mimo że pierwotnie tego nie planowali, a owoce tego są przepiękne. Ksiądz Michał przywołuje spotkanie ze studentką medycyny, z którą długo rozmawiał o wierze. – O religii mówiła wyłącznie jak o ludzkim wymyśle, podając bardzo dużo racjonalnych argumentów za tym, by od Kościoła trzymać się z daleka. Była dogłębnie przekonana, że religia to fake i prowadziła swoje życie zgodnie z tym właśnie przekonaniem. Zamknięcie na religię nie oznaczało jednak jej zamknięcia się na konkretnego człowieka – w tym przypadku na mnie jako odwiedzającego ją księdza. Mimo tej postawy odrzucania religii, w rozmowie było dużo szczerości. Przez ponad pół godziny, kiedy potrafiliśmy się wzajemnie usłyszeć, doszło do prawdziwego spotkania na poziomie zaufania i otwartości na przyjęcie perspektywy drugiej osoby. Pamiętam jej chęć poznania argumentów za innym podejściem do wiary. Ostatecznie ta osoba dała Panu Bogu szansę, przyszła na spotkanie do duszpasterstwa akademickiego „na próbę”. Później były kolejne takie „próby”, aż po czasie odkryła sens modlitwy i na nowo otworzyła się na Boga. To się dokonało dzięki jej szczerości i temu, że za otwartymi drzwiami jej mieszkania w akademiku pozwoliła sobie także na otwartość serca – wspomina.
– Nieraz zdarza się, że w akademiku modlimy się wspólnie w kilku językach, albo że o błogosławieństwo Boże na czas zimowej sesji egzaminacyjnej modlimy się wspólnie jako katolicy, prawosławni, muzułmanie czy nawet buddyści. Mamy takich studentów. Każdy angażuje się w to na swój sposób, a kiedy po wspólnej modlitwie na piętrze odwiedzamy studentów indywidualnie w ich pokojach, zapraszają nas na dalsze rozmowy także przedstawiciele innych religii. Mają wiele pytań o nasze patrzenie na świat, o rolę kapłana katolickiego czy o sam obrzęd błogosławieństwa domu. Pamiętam, jak razem z ks. Tomaszem Podlewskim, który teraz pracuje w Rzymie, ale w zeszłym roku pracował razem ze mną jako częstochowski duszpasterz akademicki, postanowiliśmy szczególnie mocno zaangażować się w czasie kolędy właśnie w głoszenie Boga niewierzącym i w spotkania z wyznawcami innych religii, bo mamy ich w akademikach coraz więcej. Zapraszaliśmy ich do naszego duszpasterstwa i wiele osób rzeczywiście zaczęło regularnie przychodzić. Ich pytań o wiarę było coraz więcej, dlatego po czasie niektóre spotkania dla studentów musieliśmy zacząć prowadzić dwujęzycznie. Dzięki takim spotkaniom kolędowym, po czasie grupa kilku ochrzczonych studentów, którzy od lat nie byli w kościele oraz grupa łącznie kilkunastu muzułmanów, zaczęła przychodzić już nie tylko na same spotkania, lecz także na Eucharystię. Takie spotkania nawracają także mnie samego. Ciągle uczę się na nowo siebie, poznaję własne ograniczenia, a przede wszystkim dostrzegam ciągle na nowo, że Pana Boga nie da się zamknąć w ciasnych szablonach. On walczy o swoje dzieci na wszystkie możliwe sposoby. Kolęda w akademikach jest jednym z takich sposobów – opowiada ks. Michał.
Bezsilność i bluzgi
Jednak kolęda to dla księży także doświadczenie trudu i wysiłku. – Kolęda trwa przez dwa miesiące, sześć dni w tygodniu. Brakuje wtedy czasu dla siebie, na odpoczynek. Czasem dzień wygląda tak, że wstaje się na szóstą do kościoła, potem łapię kawę w kubku termicznym i szybko biegnę do szkoły. Lekcje do piętnastej, posiłek w locie i od szesnastej do dwudziestej drugiej na kolędzie... Podczas kolędy nie ma wolnego od szkoły, ludzie nie przestają umierać. Msze są sprawowane w zwykłych godzinach, ludzie się spowiadają, dzieje się zwyczajne duszpasterstwo, a doba się nie wydłuża… – mówi ks. Sławomir Sokołowski.
Problemem jest też brak czasu na dłuższą rozmowę. – Czasem chciałoby się posiedzieć dłużej niż kwadrans czy pół godziny, ale inne rodziny czekają. Mam obecnie około 16 tys. parafian, a odwiedza ich czterech księży. Gdybyśmy chcieli zostawać dłużej, nie wystarczyłoby roku. A ludzie często oczekują dłuższej rozmowy. Czasem opowiadają szczerze o swoich problemach i ciężko jest wtedy skończyć. Wstyd mi jest, że muszę ich zostawić i iść dalej, kiedy czuje że potrzebują wysłuchania. Chociaż zapraszam na rozmowę po kolędzie, to jednak rzadko się zdarza by ktoś przyszedł – opowiada ks. Sławomir.
W swoim krótkim doświadczeniu kolędowym ma za sobą kilka wyjątkowo trudnych spotkań. – Pewna pani przyjęła mnie miło i nawet przygotowała herbatę, ale zanim na dłużej usiedliśmy do stołu, jej mąż wrócił z pracy i w żołnierskich słowach pokazał mi drzwi. Wyszedłem bez złości. Było mi przykro i współczułem tej kobiecie, ale nic nie mogłem zrobić. Podczas innej kolędy pewna pani wyszła po mnie na klatkę schodową, zaprosiła do siebie. Ale nie zauważyłem, że jest pod wpływem alkoholu. Kiedy tylko przekroczyłem próg, zaczęły się niepochlebne uwagi na temat mojego wyglądu czy perfum. Potem już tylko było trudniej. Zachęciła mnie do modlitwy, szybko jednak ją przerwała i zaczęła obrażać mnie i Kościół. Próbowałem jakoś rozmawiać, ale nie było sensu, pożegnałem się i wyszedłem. Zdarzało się i tak, że mieszkańcy mówili ministrantom, że przyjmą kolędę, ale kiedy stawałem w drzwiach, śmiali się w twarz, rzucając bluzgi. Jeden pan zagroził, że poszczuje mnie psem – wspomina kapłan.
Z agresją spotkał się też ks. Michał Krawczyk. – Jednym z trudniejszych doświadczeń kolędowych była dla mnie wizyta duszpasterska w parafii, w której posługiwałem jako wikariusz. Nie była to nasza parafia akademicka, ale „normalna” parafia. Pamiętam, jak pewien około pięćdziesięcioletni mężczyzna oczekiwał na mnie, zaprosił mnie do mieszkania i od razu, nie dając mi nawet możliwości pobłogosławienia mieszkania, usiadł ze mną przy stole tylko po to, aby – nie znając mnie – personalnie mnie obrażać. Ewidentnie chciał się wyżyć. Myślałem wpierw, że pozwolę mu się wykrzyczeć, bo przecież może za tym krzykiem kryje się jakiś uzasadniony ból, czy może po prostu niezrozumienie wiary. Wydawało mi się, że pod koniec wspólnie się pomodlimy, i że może cokolwiek dobrego będę w stanie powiedzieć, albo chociaż postawą pokornego słuchania jakoś odmienię jego spojrzenie na kapłanów. Było zupełnie inaczej. Wszystkie możliwe interpretacje tego zajścia po prostu wysiadły. Ten człowiek przez pół godziny po prostu w niewybredny sposób szydził z Kościoła, obrażał kapłanów i personalnie poniżał konkretnie mnie samego, choć widział mnie po raz pierwszy. Chyba za późno zdałem sobie sprawę z tego, że tam naprawdę nie chodziło o jakieś przedstawienie kapłanowi własnych racji, czy nawet o konstruktywną krytykę. Ten człowiek specjalnie się przygotował i czekał tylko na to, aby zrównać mnie z ziemią, niestety czerpiąc z tego zauważalną satysfakcję. Na koniec, kiedy wiele słownych granic naprawdę zostało już przekroczonych, a ja właściwie nie byłem w stanie nic odpowiedzieć, ponieważ w tak wielkim szoku byłem – zaproponowałem poświęcenie mieszkania. Odmówił. Odrzucił także propozycję wspólnej modlitwy. Wstając, powiedziałem więc, że mimo wszystko staram się być życzliwym człowiekiem, dlatego ze swojej strony, jako kapłan i jako człowiek, zostawię mu moją własną, prywatną modlitwę za niego. Nic nie odpowiedział, a ja po prostu przez chwilę modliłem się w duchu za niego i wyszedłem – wspomina.
– Trudne są momenty, kiedy wchodzę do domów, w których dzieje się coś trudnego, a ja nie mogę w żaden sposób pomóc – opowiada ks. Adrian Chojnicki. – W tym roku odwiedziłem mieszkanie, w którym była tylko kobieta. Opowiadała mi o swoim uzależnionym od alkoholu mężu, o swojej bezradności i dylemacie, czy wyrzucić go z domu. Wszyscy specjaliści doradzali jej ten krok, ale ona nie mogła się na to zdobyć. Kiedy już byłem przy drzwiach, mąż wrócił do domu. Widać było, że jest trochę wcięty. Nie wiedziałem, co mam zrobić – czy zaczynać z nim rozmowę na temat alkoholu? A co, jeśli pod wpływem alkoholu zareaguje agresją i rzuci się na mnie – mam się z nim szarpać? A co, jeśli po moim wyjściu on zemści się na żonie, że opowiedziała o jego nałogu? Ostatecznie powiedziałem mu tylko, że pobłogosławiłem mieszkanie i całą rodzinę, on podziękował, ale widziałem, że chce jak najszybciej uciec. Wyszedłem stamtąd z poczuciem ogromnej bezradności – wspomina.
Mimo trudów, o których opowiedzieli „Gościowi”, kapłani są zgodni, że odwiedziny w domach parafian mają sens. – Nigdy nie byłem zdenerwowany na tych ludzi, byłem za to zasmucony. Może ktoś miał wcześniej negatywne doświadczenie ze spotkania z księdzem, a może po prostu jest w nim nienawiść, taka bez konkretnego powodu, podsycana mediami. Ale takie sytuacje to margines, który nie burzy mi wiary w sens kolędy – podkreśla ks. Sławomir.
Agnieszka Huf Dziennikarka, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego”. Z wykształcenia pedagog i psycholog, przez kilka lat pracowała w placówkach medycznych i oświatowych dla dzieci. Absolwentka Akademii Dziennikarstwa na PWTW w Warszawie. Autorka książki „Zawsze myśl o niebie: historia Hanika – ks. Jana Machy (1914-1942)”.