W ostatnim odcinku cyklu "Kościół ostatnich ławek" dominikanin o. Tomasz Franc, psycholog i terapeuta, przekonuje, że czasem ważniejsze od odpowiedzi są pytania, które poruszają nasze zastygające poglądy, myśli czy doświadczenia, i sprawiają, że jesteśmy wewnętrznie żywi. Rozmawiamy o Kościele, który jest w drodze, i o sercu jako miejscu intymnego spotkania z Bogiem.
Magdalena Dobrzyniak: Kiedy rozpoczynaliśmy naszą drogę do ostatnich ławek w Kościele, przyznam, że właściwie nie do końca wiedziałam, dokąd nas ona zaprowadzi… Miałeś poczucie pewności, że cel tej drogi jest jasno określony?
o. Tomasz Franc OP: Przede wszystkim miałem przekonanie, że zmierzamy w kierunku szeroko rozpostartych sieci skojarzeń pomagających nam odkryć, na jakim etapie życia, szukania swojego miejsca w Kościele są ludzie, o których rozmawialiśmy. Ta sieć rozwijała się nam mocno w kierunku różnych miejsc i to było dla mnie jedynym pewnym punktem. On zresztą wcale nie jest taki pewny, bo to trochę tak, jakbyśmy wyruszyli z portu na szerokie wody morza i powiedzieli sobie: to jest moja droga. Owszem, jest to jakaś droga, ale przecież nie do końca określona. Dla mnie jako dominikanina ważne jest to, co nasz zakon przekazuje w swoim charyzmacie, a więc podążanie na krańce ludzkiego myślenia, przeżywania, wrażliwości, pytań, zastanawiania się. Nie chodzi o misyjne „krańce” w postaci obcych krajów, ale przede wszystkim o krańce ludzkiego ducha. To były dla mnie także ważne wyznaczniki naszego cyklu: otwartość na drogę i na spotkanie ludzi, którzy żyją na obrzeżach różnych pytań i myśli.
Właściwie nigdy tak naprawdę nie wiadomo, kogo na tych krańcach spotkamy. Dlatego, myślę, taka wyprawa ma sens tylko wtedy, gdy wyrusza się w nią z otwartością.
Z otwartością, ciekawością, zdolnością do przyjęcia, gotowością na wyzwolenie się z kajdan własnego pojmowania świata. Świadomie używam słowa „kajdany”, bo one często sprawiają, że nie potrafimy przyjąć perspektywy drugiej strony, drugiej osoby. A to jest niezbędne do tego, żeby móc wyruszyć w sposób wolny. Człowiek, który wyrusza w podróż, musi wiedzieć, gdzie jest jego ojczyzna, gdzie jest jego ziemia. Nie dlatego, że się boi otwartych przestrzeni w tej podróży, ale przede wszystkim, żeby idąc w kierunku nowego, nie zapomniał, kim jest. To piękne doświadczenie, kiedy spotykamy kogoś myślącego inaczej niż my i nie tracąc własnej tożsamości, jesteśmy otwarci na to, co ta druga osoba przynosi, wchodzimy z tym w dialog i dzięki temu odnajdujemy wspólną przestrzeń, dla nas, chrześcijan, zakorzenioną w Tym, który sam jest drogą prawdą i życiem, a więc w nieskończoną przestrzeń wewnętrznego spotkania.
Też miałeś wrażenie, że ostatnie ławki są na tyle szerokie, że właściwie obejmują wszystkich w świątyni?
Myślę, że nie odkryliśmy jeszcze wszystkich. Wystarczy właściwie popatrzeć na siebie i innych, by zrozumieć, że w pewnym sensie wszyscy jesteśmy z ostatnich ławek. To prawdziwe piękno Kościoła, który jest wspólnotą otwartą, wspólnotą ludzi połączonych miłością Chrystusa jako głowy ciała, które ma różnorodne członki. One tworzą całość tego organizmu, składają się na jego kompletność. Dlatego tak ważne jest, by pamiętać o wszystkich członkach wspólnoty, bo tylko wspólnie tworzymy jedno. Tym, którzy są gdzieś w jej centrum, powinno zależeć na tym, by pomóc innym w odnalezieniu swojego miejsca, swojej tożsamości. Ktoś jest w takim, ktoś w innym miejscu więzi z Bogiem i wspólnotą Kościoła, rozwoju duchowego, ale nie to jest najbardziej istotne. Liczy się to, byśmy wszyscy byli ustawieni w jednym kierunku. Niezależnie od tego, jakie miejsce zajmujemy w kościelnej ławce, to i tak patrzymy na wspólny ołtarz.
Skoro doświadczenie „ostatniej ławki” i dezorientacji w poszukiwaniu swojego miejsca jest tak powszechne, to dlaczego się tak tego boimy? Skąd się biorą nasze obawy, nasz dystans do ludzi, którzy są w takich sytuacjach?
To jest lęk Odyseusza, który szuka własnego domu i w pewnym sensie jest skazany na to, że jego dom jest drogą. Często zapominamy, że ecclesia to znaczy zwołanie, wezwanie, zgromadzenie. Ecclesia to bycie w jakimś procesie. Kościół na ziemi jest Kościołem pielgrzymującym. Jesteśmy Odyseuszami w drodze do naszej ojczyzny, która jest w niebie, do jedności z Bogiem. Odyseusz nie jest bezpieczny przez sam fakt bycia w Kościele., Nie jest wolny od niebezpieczeństw. Po drodze spotykamy różnego rodzaju syreny, które wabią i zatrzymują w miejscu. Trzeba być mocno utwierdzonym w swojej drodze, żeby się nie zatrzymać. Myślę, że niektórzy mogą się bać wyruszyć na poszukiwania z różnymi pytaniami i niepokojami, bo to oznacza, że musieliby poddać swoją drogę pewnej weryfikacji, wciąż szukać wewnętrznego kompasu, orientować się na tę ojczyznę, na poszukiwania, jednocześnie dawać odpór pokusom, które mogłyby zatrzymać nas w doświadczeniu, często bardzo jednoznacznym, jak apostazja, zgorszenie, samotność, wykluczenie. To są pewne elementy tej drogi i naszego doświadczenia, jakiś przemijający etap. Gdy jednak nas zatrzymują, stają się iluzją ojczyzny, która może nas pochłonąć. Nie waham się powiedzieć, że choć jesteśmy w ostatnich ławkach, to jednak powinniśmy zdążać do ołtarza. To jest nasza ojczyzna. Pokonujemy ten dystans w różnym tempie, ale wciąż idziemy do przodu.
ZOBACZ wszystkie odcinki naszego cyklu
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Magdalena Dobrzyniak Dziennikarka, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego”. Absolwentka teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim i podyplomowych studiów edytorskich na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. W mediach katolickich pracuje od 1997 roku. Wykładała dziennikarstwo na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Autorka książek „Nie mój Kościół” (z bp. Damianem Muskusem OFM) oraz „Bezbronni dorośli w Kościele” (z o. Tomaszem Francem OP).