Kim są dorośli bezbronni? Jakie sygnały mogą świadczyć o tym, że ktoś chce nas skrzywdzić? Na czym polega zdrowa duchowość i w jaki sposób budować swój duchowy system odpornościowy, by nie ulec manipulacji? O tym wszystkim rozmawiali uczestnicy spotkania wokół książki „Bezbronni dorośli w Kościele”, które odbyło się w klasztorze dominikanów w Krakowie.
W spotkaniu uczestniczyli autorzy publikacji: dziennikarka „Gościa Niedzielnego” Magdalena Dobrzyniak i psycholog, terapeuta, delegat prowincjała dominikanów ds. ochrony małoletnich i osób w duszpasterstwie o. Tomasz Franc OP oraz psycholog i terapeuta o. Jacek Prusak SJ. Dyskusję prowadziła Anna Kluz-Łoś z Radia Kraków.
Kim są dorośli bezbronni w Kościele? Autorzy książki zwracają uwagę na to, że w dokumentach kościelnych osoba bezbronna jest opisywana jako ktoś z pewnego rodzaju niedoborem – czy to intelektualnym, czy psychoemocjonalnym, czy fizycznym – który powoduje bezradność. Zauważają jednak, że jest to definicja niewystarczająca, bo bezbronność bierze się z czyjejś władzy nad nami i z zależności, która w Kościele, na poziomie duchowym, zawsze jest relacją nierównorzędną.
Przerwane milczenie
– Kościół ma nierozwiązaną sprawę orzecznictwa w sprawie dorosłych bezbronnych. Krzywda, do jakiej dochodzi w relacji pomiędzy dwiema osobami dorosłymi, z których jedną jest duchowny, była – i często nadal jest – traktowana jako słabość, za którą biorą odpowiedzialność albo obie strony, albo jedna. Nie myślano o tym w kategoriach wykorzystania, i to szeroko rozumianego, nie tylko seksualnego, ale też emocjonalnego czy duchowego. To był grzech, a jeśli stał się publiczny – zgorszenie – mówił podczas spotkania w Auli św. Tomasza z Akwinu o. Jacek Prusak SJ. Według niego książka „Bezbronni dorośli w Kościele” proponuje silną i nowatorską tezę, której dotąd nikt nie postawił tak jednoznacznie: że kryterium osoby dorosłej w oparciu o tzw. normę medyczną, która mówi, że aby uznać osobę dorosłą za pokrzywdzoną, musi mieć ona jakiś deficyt, jest niewystarczające. – Dopiero od niedawna mamy w Kościele wrażliwość, która mówi, że jeśli ktoś się czuje pokrzywdzony, to nie dlatego, że był „głupi”, ale dlatego, że został wykorzystany – zauważył jezuita.
Dominikanin ojciec Tomasz Franc mówił w tym kontekście o narcystycznym użyciu władzy, czyli autorytetu duchownego czy lidera względem osoby, która znajduje się wobec niego w sytuacji nierówności. – Zmiana rozpoczyna się od oddania głosu osobom skrzywdzonym i bycia w pewnym sensie „tubą” tego głosu, który był do tej pory lekceważony czy niesłyszany – stwierdził.
Zapytany przez prowadzącą spotkanie Annę Kluz-Łoś o powody milczenia panującego wokół tego tematu, mówił o przyczynach instytucjonalnych, ale także o wewnętrznych doświadczeniach osób skrzywdzonych, które zmagają się ze wstydem, poczuciem winy i wewnętrznego zdewastowania, a także niechęcią do kontaktu z Bogiem, z Kościołem. – Trzeba tu też powiedzieć o klimacie społecznym, bo często jest tak, że wspólnota woli skrzywdzonych zepchnąć poza margines, kierując się iluzją, że w ten sposób chroni siebie i swój idealny obraz. Mamy więc trzy przyczyny milczenia wokół krzywd osób dorosłych w Kościele: instytucjonalną, wspólnotową i indywidualną – wyjaśniał dominikanin.
W stronę dojrzałej duchowości
Przed wykorzystaniem może chronić osobę wierzącą jej zdrowa, dojrzała duchowość, która – jak podkreślał o. Franc – wiąże się z doświadczeniem wolności i podmiotowości we wspólnocie i w kontakcie indywidualnym z kierownikiem duchowym. – Ta wolność zakłada swobodę rozwoju zintegrowanego, czyli skierowanego na osiągnięcie dojrzałości psychicznej, emocjonalnej i duchowej. Zdrowa duchowość prowadzi do osobistego spotkania z Bogiem i do wolnej decyzji o zaangażowaniu się w daną wspólnotę – mówił, dodając, że wówczas, nawet jeśli istnieje zależność od lidera czy kierownika duchowego, to jest to taka zależność, która nie uprzedmiotawia i nie zniewala. Przejawia się to w respektowaniu społecznego wymiaru osoby wierzącej, a więc jej miejsca w rodzinie, we wspólnocie, w sytuacji życiowej, a także w przekonaniu, że Bóg daje każdemu z nas doświadczenie siebie w równym stopniu i nie jest to zależne od hierarchii.
CZYTAJ TAKŻE: Hiobowe doświadczenie skrzywdzonych w Kościele. Dlaczego wciąż są osamotnieni?
– Dojrzała duchowość przeżywana jest na klęczkach tylko w stosunku do Pana Boga. Z badań psychologiczno-socjologicznych wiemy, że jeśli ktokolwiek jest w stanie drugiej osobie wmówić, że jest bezwartościowa, to jest duże prawdopodobieństwo, że samego siebie zaproponuje jako rozwiązanie owych rzekomych problemów – uzupełnił o. Prusak. Jezuita zauważył, że wykorzystanie duchowe w większości przypadków nie jest rozpoznawane natychmiast, a osoby skrzywdzone i ich otoczenie zwykle mają wielkie zaufanie do sprawcy.
– Dla mnie dojrzałość duchowa związana jest także z umiejętnością kierowania się sumieniem. Czym innym jest rozeznawanie woli Boga w swoim życiu, a czym innym oddanie swojego życia duchownemu. Na tej podstawie dochodzi do wielu nadużyć. Dlaczego osoba dorosła, zamiast rozeznawać wolę Pana Boga w swoim życiu, oddaje je komuś innemu? Dojrzała duchowość to taka, która pozwala jednostce kształtować swoje sumienie i nim się kierować – dodał.
System odpornościowy
Zdaniem o. Franca, manipulacja i szkodliwy wpływ narcystycznego lidera są zakorzenione w lęku osoby wierzącej przed rozwojem w sferze duchowej, który często kończy się na doświadczeniu subiektywnym, emocjonalnym. – Każdy z nas ma pewne deficyty i każdy z nas powinien pracować nad rozwojem swojej wiary. Jeśli nie zadajemy sobie pytań egzystencjalnych o to, kim jestem, co przeżywam, jak się czuję w relacji do Boga, i nie szukamy odpowiedzi w nauce i tradycji Kościoła, czyli w zobiektywizowanym przekazie, uświęconym drogą, którą przeszedł ktoś przed nami, to bardzo łatwo możemy ulec subiektywnym wrażeniom – przestrzegał.
Brak rozwoju w sferze duchowej powoduje, że człowiek nie ma kryteriów pomagających mu ocenić sytuację, w której się znajduje. – Tym, co sprawia, że jesteśmy osobami zagubionymi w duchowej drodze i podatnymi na manipulację, jest fakt, że nie zdajemy sobie sprawy, jak często w obrazie Boga lokujemy obraz naszych pierwszych wzorców relacyjnych – ojca, matki, pierwszej wspólnoty, więzi wewnątrz rodziny. Nie mając zdefiniowanego gruntu wewnętrznego, możemy postrzegać Boga jako bardzo surowego, wymagającego, miłosiernego albo oddalonego na tyle, że potrzebujemy w kontakcie z Nim pośredników, którzy nam będą tłumaczyć Jego wolę – wyjaśniał, dodając, że konieczne jest wykształcenie „systemu odpornościowego”, dzięki któremu nie staniemy się podatni na manipulację.
– W kierownictwie duchowym otwierają się prędzej czy później przestrzenie, które wykraczają poza wąsko rozumianą wiarę i religijność. Jeśli mam rozumieć, jak moja wiara odnosi się do życia, jak jest w nie wpleciona, to muszę zacząć mówić o sobie. W takiej dynamice otwierają się różne deficyty i potrzeby, których nie do końca jesteśmy świadomi, a nawet jeśli jesteśmy ich świadomi, to niekoniecznie zdajemy sobie sprawę z ich siły – dodał o. Prusak. Jego zdaniem, w kierownictwie duchowym łatwo pogubić się obu stronom, bo najczęściej nie jest ono superwizowane.
Jezuita zwrócił uwagę na to, że towarzysz duchowy powinien mieć odpowiednie predyspozycje. – Najczęściej jednak jest to traktowane po prostu jako jedna z form duszpasterstwa, do której duchowny jest przygotowany z samego faktu święceń, co jest nieprawdą. Czymś innym jest kontakt w konfesjonale, a czymś innym jest regularny kontakt twarzą w twarz przez tygodnie, miesiące albo lata – zaznaczył. Ten kontakt, jak wyjaśniał, jest –„skośny”, bo tylko osoba, która korzysta z kierownictwa, mówi o swoim życiu, jest to więc sytuacja z definicji podatna na nadużycie, ponieważ dotyczy intymnych i głębokich kwestii. – Tego typu posługa duszpasterska powinna być superwizowana, a osoby, które się jej podejmują, powinny mieć dodatkowe przeszkolenie – postulował.
Czerwone lampki
Rozmówcy zwracali ponadto uwagę na sygnały świadczące o tym, że we wspólnocie czy w relacji duszpasterskiej może dojść do nadużycia. – Czerwoną lampkę powinniśmy zobaczyć wtedy, kiedy w obecności danej osoby tracimy wolność w korzystaniu z własnych doświadczeń, ale też wolność w błądzeniu, w poszukiwaniach, w przeżywaniu swojego braku, swoich potrzeb, niepewności – mówił o. Tomasz Franc. Jest to sytuacja, w której ktoś oferuje gotowe recepty i obiecuje wypełnienie naszych deficytów. – Odczytujemy to jako coś, co możemy osiągnąć, o ile będziemy podobni do tej osoby. Jeśli w kontakcie z kimś czujemy, że jesteśmy gorsi, bo brakuje nam tego, co w nim odnajdujemy, jest to sygnał alarmowy – zaznaczył.
Ojciec Franc mówił, że każdy dojrzały wychowawca czy lider będzie się starał pokazać człowiekowi, że nawet jeśli ma sporo różnych braków, to one nie są z nim tożsame. – Natomiast w kontakcie z liderem narcystycznym osoba zawsze będzie czuła się tożsama z własnym błędem, utożsamiana z własnym grzechem po to, żeby, doświadczając poniżenia i poczucia bezradności, zasługiwać – przez modelowanie własnego postępowania, zmianę myślenia, decyzji życiowych, podporządkowanie – na akceptację lidera, na miłość – wskazywał.
Drugim elementem, który świadczy o tym, że może dojść do wykorzystania, bardzo ważnym, choć często niedostrzeganym, jest rezygnacja danej osoby z jej dotychczasowego świata relacji, rodziny, obowiązków na rzecz lidera czy wspólnoty i przedkładanie nad nimi woli lidera, idei, które głosi, realizowanego charyzmatu.
Trzeci sygnał alarmowy odzywa się w kontaktach z osobami bliskimi. – Chodzi o sytuację, kiedy rodzina lub przyjaciele zaczynają pytać: co się z tobą dzieje? Dlaczego jesteś tak nienaturalnie zaangażowany, dlaczego nas zaniedbujesz? W efekcie stają się wrogami, których trzeba nawracać, którzy zbłądzili, którzy są do nas źle nastawieni – mówił dominikanin, powołując się na wieloletnie doświadczenie słuchania osób skrzywdzonych w różnego rodzaju sektach. – Ten schemat się powtarzał: zaczynam się czuć obco wobec tych, którzy tak naprawdę powinni być mi najbliżsi. Nagle nowa rodzina, nowy ojciec, nowy lider stają się dla mnie wszystkim – opowiadał.
Ojciec Jacek Prusak zwracał z kolei uwagę na mechanizmy zastraszania. – Jak od nas odejdziesz, to będziesz stygmatyzowany. Wszyscy będą mówili, że postradałeś zmysły. Jak nas opuścisz, Bóg cię potępi. Zostaniesz ukarany przez społeczeństwo, które cię nie zrozumie, zdradzasz Boga, On wyrówna z tobą rachunki w naszym imieniu – podawał przykłady. Jak dodał, badania psychologiczne mówią, że jesteśmy konformistami i niewielu z nas potrafi stanąć naprzeciw grupy i powiedzieć „nie”. – Tu nawet nie chodzi o jakieś sytuacje patologiczne, tylko po prostu o pragnienie, żeby mnie szanowano, a przynajmniej dano mi spokój. Chodzi o to, że chcę być w tej grupie nawet jako szary królik, na którego nikt nie zwraca uwagi – tłumaczył.
Czynniki ryzyka
Jezuita wskazywał także na czynniki ryzyka. – Do wspólnot charyzmatycznych trafiają osoby, które przeżywają wiarę bardzo emocjonalnie. Liczy się żywe doświadczenie, ale to żywe doświadczenie jest brane z intensywnych emocji. A emocjami łatwo manipulować. Kiedy się wykluczy rozum, bo najważniejsze są emocje, to powstaje olbrzymie pole do nadużyć – ostrzegał.
Ojciec Tomasz Franc uwrażliwiał na rolę środowiska, w którym dochodzi do krzywdy; na to, czy ma ono odwagę w porę reagować i nazywać po imieniu konkretne zachowania. – Jeśli chcielibyśmy mieć przepis na toksyczność, to wygląda on tak: lider równa się Bóg, Kościół równa się niebo. To są bardzo proste rzeczy – dodał.
– W grupie toksycznej jest grono tych, którzy nie doświadczają krzywdy bezpośrednio i są „wizytówką” wspólnoty. Na tym polega manipulacja, że ci, którzy są najbliżej, ci, którzy są w ścisłym gronie osób skupionych wokół lidera, z jednej strony mają poczucie uprzywilejowania, ale z drugiej strony płacą ogromną cenę, bo są przez niego wykorzystywani. Lider otacza się zawsze wianuszkiem luźniejszych relacji, z powodu których przeżywamy konsternację: taki świetny duszpasterz, a robi coś, co nie mieści się w głowach – mówił.
Po stronie skrzywdzonych
Z tego powodu otoczenie często nie daje wiary skrzywdzonym. – Trzeba umieć pomieścić w sobie doświadczenie rozdarcia. Z takim doświadczeniem rozdarcia przychodzi też do nas osoba skrzywdzona. Mówi o krzywdzie, a jednocześnie ma konflikt lojalności. Mówi o ranach, bólu i cierpieniu, a jednocześnie ma konflikt: czy ja sam tego nie chciałem? To jest naturalny konflikt w sytuacji traumy i ten, który słucha, również musi pomieścić w sobie to rozdarcie – wyjaśniał dominikanin.
Jego zdaniem, potrzebna jest przede wszystkim otwartość i zaufanie osobie, która opowiada o swojej krzywdzie. – Ktoś, kto takiego spotkania nie doświadczył, może powiedzieć, że to postawa naiwna. Jaki jednak interes miałby ktoś, kto mówi o swoim zranieniu, bólu, cierpieniu, przeżywa je przed nami, decyduje się powiedzieć o tym Kościołowi? To jest niezwykle wymagająca sytuacja i ryzyko, bo osoba skrzywdzona, która mówi o swojej ranie, naraża się na powtórne zranienie. Zaufanie jej to podstawowy krok. Potem dopiero następuje weryfikacja, dalsza procedura, dochodzenie wstępne, ale pierwszym etapem jest zaufanie – podkreślał.
– Gdy ukazała się książka, wiele osób do nas się odezwało, opowiadając o swoich osobistych doświadczeniach krzywdy. Mówiły o tym, że dzięki lekturze wreszcie potrafią nazwać rzeczy, które od lat w sobie nosiły. To nie były wiadomości wzywające do zadośćuczynień, ale wyrażające wdzięczność za to, że ktoś został usłyszany i nie musi już nosić w sobie towarzyszącego osobom zranionym głębokiego poczucia inności – dzielił się o. Franc.
– Wszyscy tworzymy wspólnotę z osobami skrzywdzonymi. One nie są inne, nie są poza wspólnotą, choć ich trauma sprawia, że w taki sposób mogą na siebie patrzeć. Tym bardziej powinny usłyszeć, że są we wspólnym domu, który razem chcemy odbudować – podsumował współautor książki „Bezbronni dorośli w Kościele”, zachęcając do pogłębiania wiedzy na ten temat – m.in. poprzez skorzystanie z cyklu rozmów eksperckich „Odbudujmy dom”, realizowanego przez redakcję dominikanie.pl przy współpracy z Fundacją Świętego Józefa KEP.
Książkę „Bezbronni dorośli w Kościele. Dlaczego nie potrafimy przeciwstawić się krzywdzie” opublikowało Wydawnictwo WAM.