Kłopoty z ojcostwem

Ojcostwo – rozumiane jako bycie wzorem i natchnieniem dla innych – jest największym problemem współczesnych mężczyzn.

Dziś księża boją się być ojcami” – to zdanie usłyszane na konferencji, o której za chwilę, w jakiś niespodziewany sposób uderzyło mnie. I nie tylko mnie. Nie chodzi, oczywiście, o ojcostwo biologiczne, ale duchowe.

Teoretycznie to stwierdzenie nie powinno mnie zaskoczyć, bo generalnie kryzys ojcostwa jest znanym społecznym i cywilizacyjnym problemem. Współcześni mężczyźni często nie chcą być ojcami nie tyle w sensie biologicznym, co w znaczeniu wzięcia odpowiedzialności za wychowanie dzieci. W tej sytuacji rolę ojców przejmują kobiety, co może tylko po części zakończyć się powodzeniem, gdyż nie da się zastąpić jednego z rodziców, o czym mówienie jeszcze nie tak dawno wydawało się truizmem, jednak dziś, w dobie ideologicznego lansowania różnych form wspólnego życia (aż do tak osobliwego pomysłu jak łączenie „osób ludzkich” z „osobami zwierzęcymi”), już takim banałem nie jest.

Słowo „ojciec” ma co najmniej kilka znaczeń, poczynając od najważniejszego: Boga Ojca. W innym, cytuję za „Słownikiem języka polskiego”, ojciec to ten, kto „coś stworzył, wynalazł, zainicjował lub był czyimś wzorem, natchnieniem itp.” I jak się wydaje, ten właśnie rodzaj ojcostwa – rozumianego jako bycie wzorem i natchnieniem dla innych – jest największym problemem współczesnych mężczyzn. Również w sensie bycia „wzorem, natchnieniem” dla innych w ich życiu duchowym.

Cytowane na wstępie zdanie padło na konferencji poświęconej setnej rocznicy święceń kapłańskich prymasa Stefana Wyszyńskiego, która niedawno odbyła się na UKSW w Warszawie. Kardynał Wyszyński, o czym świadczy wiele wspomnień, jako kapłan i biskup był też ojcem – dla kapłanów i ludzi świeckich. Był „wzorem, natchnieniem”, czyli przewodnikiem dla innych w ich indywidualnej drodze do zbawienia. Jako Ojciec (zawsze pisano o nim wielką literą) miałby więc dziś wiele do powiedzenia na ten temat współczesnym kapłanom. Mógłby być „wzorem, natchnieniem” w tym, jak być ojcem, ale… skoro „dziś księża boją się być ojcami”...

To zdanie – czas na autora – padło na wspomnianej konferencji z ust bardzo młodego człowieka, studenta V roku dziennikarstwa i komunikacji społecznej na UKSW, Piotra Lendziona. Jak mówił, a było to oparte na jego indywidualnym doświadczeniu, często młodzi księża chcą być dla młodych ludzi braćmi, przyjaciółmi, ale nie ojcami, czyli tymi, którzy uobecniają w życiu innych ojcostwo samego Boga. Skoro tak widzą to młodzi, to znaczy, że jest to dziś bardzo poważny problem.

Jasne, kłopoty z ojcostwem zaczynają się – wracamy do początku – w rodzinie; wtedy, gdy ojca nie ma w niej fizycznie, ale także wtedy, gdy jest on obecny, jednak nie jako „wzór, natchnienie”. Ślady tego niosą w sobie dzieci takich biologicznych ojców nierzadko przez całe życie, nie potrafiąc uleczyć braków Bożą miłością. I nie ma tu znaczenia stan czy profesja. Stąd tylko krok do lęku przed byciem ojcami, co jest efektem, oczywiście, także innych procesów kulturowych.

Wspomniana konferencja na UKSW uświadomiła mi, że ojcostwo duchowe kapłanów wobec świeckich, ale też ojcostwo biskupów wobec nie tylko świeckich, ale przede wszystkim wobec księży, jest dziś być może największym wyzwaniem i potrzebą Kościoła.

Biskup-ojciec jako „wzór, natchnienie” dla kapłanów, jako ktoś troszczący się o „swoich” księży, może pomóc im w odnalezieniu się w roli ojców duchowych wobec ludzi świeckich.

Tego ojcostwa nie zastąpi ani większa aktywność świeckich w Kościele, co oczywiście jest ważne i konieczne, ani większy aktywizm kapłanów poza Kościołem, co jest, jak pokazują przykłady wielu Kościołów lokalnych, drogą donikąd. Śmiem nawet twierdzić, że dopiero w parze z odbudową ojcostwa duchowego może iść wszystko inne: transparentność, jedność słów i czynów, pełnienie władzy jako służby, dynamizm duszpasterski, budowanie wspólnoty.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Ewa K. Czaczkowska