Majątek zakopany w ziemi

Nie sposób realizować szeroko rozumianej działalności ewangelizacyjnej bez pieniędzy. Tyle, że dochody ze składek nie wystarczą. Dlatego więcej uwagi i sił poświęćmy na szukanie sposobów, jak mądrze użyć kościelnego majątku, dosłownie zakopanego w ziemi, niż wdawać się w jałowe spory z politykami, którzy będą coraz mniej przychylni Kościołowi. 

Nadeszła jesień, okazja do statystycznych podsumowań w Kościele. Niedługo poznamy liczbę młodych mężczyzn i kobiet, którzy rozpoczęli przygotowania do życia konsekrowanego. Pojawią się też dane o odsetku dzieci i młodzieży uczęszczających na religię, a także o liczbie tzw. dominicantes, czyli katolikach chodzących regularnie na niedzielną Mszę Świętą. 

Nie trzeba być prorokiem, by prognozować, że we wszystkich powyższych kategoriach zaobserwujemy kontynuację trendu spadkowego. Byłbym jednak daleki od stwierdzenia, że następuje jakieś radykalne odejście od wiary polskiego społeczeństwa. Nie mamy bowiem żadnych podstaw, aby stwierdzić, że kilkadziesiąt lat temu większy odsetek społeczeństwa niż dziś miał osobową relację z Jezusem i żył wiarą. Już bowiem w latach 70. XX wieku, kiedy kościoły jeszcze były pełne, Sługa Boży ks. Franciszek Blachnicki zwracał uwagę na nierzadką fasadowość religijnych praktyk i dużą grupę „niewierzących wierzących”, jak określa ich ks. Tomaš Halik.

To, co możemy stwierdzić ponad wszelką wątpliwość, to zatem głównie pogłębianie się zjawiska „sekularyzacji instytucjonalnej” – coraz mniej Polaków utożsamia się z Kościołem Rzymskokatolickim i różnymi przejawami jego publicznej działalności. Wystarczy spojrzeć na wyniki Narodowego Spisu Powszechnego z 2021 roku, w którym w porównaniu do wcześniejszego badania z 2011 roku „wyparowało” ponad 6 mln katolików. W niedzielnej Mszy uczestniczy mniej niż co trzeci wierzący. 

Tak, na jakimś poziomie katolicy powoli przestają być większością. To prędzej czy później musiało mieć skutki polityczne. Partie dostosowujące swój przekaz pod opinię publiczną widzą, że opłaca się im pójść na zwarcie z Kościołem jako instytucją. Słynne już zdanie o konieczności „opiłowania” katolików z przywilejów powoli staje się rzeczywistością. Coraz głośniejsze zapowiedzi likwidacji Funduszu Kościelnego, redukcji lekcji religii w szkołach czy wreszcie ostatnia zmiana w zakresie wytycznych dotyczących warunków dopuszczalności przerywania ciąży pokazują, że nadchodzi zmiana. Nie ominie ona także kwestii czysto finansowych – już zaczynają w mediach pojawiać się sygnały, że Kościół, który w obliczu spadku liczby wiernych rekompensuje sobie utracone wpływy dochodami z działalności gospodarczej, należałoby opodatkować.

Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że w kwestiach takich jak ochrona życia głos Kościoła musi być zdecydowany. To nasze non possumus, choć powinniśmy je traktować kompleksowo i nie ograniczać się wyłącznie do sprzeciwu wobec aborcji. To non possumus powinno bowiem dotyczyć także fatalnych warunków życia osób z niepełnosprawnościami i ich opiekunów, zmniejszania nakładów na ochronę zdrowia czy braku adekwatnych działań w zakresie bezpieczeństwa ruchu drogowego. 

Z drugiej strony nie widzę specjalnie sensu, aby umierać za Fundusz Kościelny, ulgi podatkowe dla Kościoła czy finansowanie katechezy w dzisiejszym kształcie ze środków publicznych. Jeśli faktycznie jako katolicy powoli przestajemy być większością, trudno się dziwić, że zasilanie Kościoła publicznymi środkami będzie budzić coraz większe kontrowersje. Jednocześnie, Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, niespecjalnie mam przekonanie, aby walka o publiczne pieniądze była najlepszą strategią ewangelizacyjną, a jak słusznie zauważył abp Adrian Galbas podczas ostatniej piegrzymki kobiet do Piekar Śląskich, to właśnie ewangelizacja jest jedynym zadaniem Kościoła.

Jednak chyba każda osoba zaangażowana w życie Kościoła wie, że nie sposób realizować szeroko rozumianej działalności ewangelizacyjnej bez pieniędzy. Utrzymanie nie tylko kościołów czy klasztorów, ale także całego ogromu innych działań formacyjnych, charytatywnych, społecznych i wreszcie artystystycznych (tak, tak – nie zapominajmy o mecenacie!) kosztuje. 

Odpowiedzialność za finansowanie potrzeb wspólnoty Kościoła spoczywa na nas, wierzących, i dobrze, abyśmy mieli tego świadomość. Tyle, że dochody ze składek nie wystarczą. Zwłaszcza, jeśli chcemy uruchamiać nowe dzieła. To jednak oznacza, że Kościół prędzej czy później będzie musiał „puścić w obieg” swój niemały majątek. Choć zarządzają nim biskupi diecezjalni, to przecież dobro należące do wszystkich wierzących. 

Brak pieniędzy nie powinien nigdy stanowić przeszkody do rozwijania chrześcijańskich dzieł służących ewangelizacji. Dlatego więcej uwagi i sił poświęćmy na szukanie sposobów, jak mądrze użyć kościelnego majątku, dosłownie zakopanego w ziemi, niż wdawać się w jałowe spory z politykami, którzy będą coraz mniej przychylni Kościołowi. Mam nieodparte wrażenie, że będzie to kosztować naszych hierarchów zdecydowanie więcej odwagi. Ale, Drodzy Biskupi, nie lękajcie się! Choćby po to, aby nie stracić tego, co nam się wydaje, że mamy.
 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Kędzierski Marcin Kędzierski Adiunkt w Kolegium Gospodarki i Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, członek Polskiej Sieci Ekonomii, współzałożyciel Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Prywatnie mąż i ojciec sześciorga dzieci.