Możemy oczywiście winą za tę klęskę obarczyć wyłącznie związki sportowe, ale prawda jest taka, że nie mamy w Polsce kultury sportu, która łączy zawodników, amatorów, kibiców i wolontariuszy. W codzienności naszych lokalnych, małych ojczyzn. A to właśnie tam rodzą się przyszli mistrzowie olimpijscy.
12.08.2024 07:28 GOSC.PL
Zakończyły się jedne z najgorszych dla Polski igrzysk olimpijskich w historii. Biało-Czerwoni przywożą do kraju zaledwie 10 medali, w tym tylko jeden złoty. Ostatnio tak mało medali zdobyliśmy 68 lat temu.
Klęska? Tak, z faktami nie ma sensu się kłócić. Nie ulegnijmy jednak pokusie obarczania za ten wynik reprezentujących Polskę sportowców.
Można oczywiście całą winę zrzucić na związki sportowe. Te rzeczywiście są często siedliskiem wszelakich patologii. Tyle tylko, że takie przedstawienie sprawy nie wyczerpuje tematu. I stawiam tezę, a nawet jestem w stanie się o to założyć, że gdybyśmy zatrudnili najlepszych specjalistów, którzy zbudują nad Wisłą najlepsze struktury do trenowania każdej z olimpijskich dyscyplin, deszczu medali dla Polski i tak nie zobaczymy. A nie zobaczymy dlatego, że w tych świetnie zorganizowanych związkach, na najnowocześniejszych obiektach, nie będzie miał kto trenować.
Bo największa słabością polskiego sportu, jakkolwiek zatrważająco to brzmi, nie są wcale związki. Jesteśmy my – obywatele. Dlaczego?
Otóż nie wykształciliśmy w naszym kraju czegoś takiego jak kultura sportowa. Jeśli zwrócimy uwagę na to, jakie państwa zajmują najwyższe miejsca w tabeli medalowej, to są to przede wszystkim państwa, w których sport jest ważną częścią codzienności. Nie tylko w wymiarze ćwiczeń fizycznych, ale także jako element budujący wspólnotę narodową i lokalną.
Pamiętam, gdy kilka lat temu uczestniczyłem w biegu górskim we francuskich Alpach. Na jednym z punktów regeneracyjnych zauważyłem, że wolontariuszkami są starsze panie, w wieku zdecydowanie emerytalnym. Zapytałem jedną z nich czy są z jakiejś miejscowej organizacji. Odpowiedziała, że nie, że ona mieszka od lat pod Marsylią, ale co roku przyjeżdża tutaj, do swojej rodzinnej wioski, by spotkać się z koleżankami i razem zrobić coś fajnego. Na przełęcz, na której zlokalizowany był ów punkt, przyjeżdżały kibicować całe rodziny z małymi dziećmi. Zwykły, amatorski bieg w swojej miejscowości był dla nich okazją do świetnej zabawy. Sport budował ich wspólnotę. Nie przed telewizorem, a w rzeczywistości. Francuzi, których nie ma nawet dwa razy więcej niż nas, zdobyli w Paryżu 64 medale, w tym 16 złotych. Ponad sześć razy więcej niż Polska. W ogóle mnie to nie dziwi. Ale, aby nie porównywać się jedynie do gospodarzy, wystarczy, że spojrzymy na niewielkie Węgry – 19 medali z czego sześć koloru złotego robi ogromne wrażenie w przypadku państwa zamieszkiwanego przez 9 milionów ludzi. 16-milionowa Holandia zdobyła 34 krążki, wygrywając w 15 konkurencjach.
Zanim więc przyjdzie nam do głowy narzekać na słabe występy naszych reprezentantów, zastanówmy się kiedy ostatnio sami wyszliśmy na rower/pobiegać/zagrać w siatkę/tenisa/dowolny inny sport (niepotrzebne skreślić). Kiedy ostatnio wybraliśmy się na jakiekolwiek zawody, na przykład takie, rozgrywane w najbliższej okolicy, w roli kibica lub wolontariusza? Może nigdy?
Nie będziemy mieć medali, jeśli nie zbudujemy kultury, w której sport jest czymś, co buduje nasze społeczeństwo - od dziecka do starca, na poziomie nie tylko gry reprezentacji, ale przede wszystkim lokalnym, tego, co dzieje się blisko, w naszych małych ojczyznach. Bo każde dziecko, każdy nastolatek, jeśli zobaczy, że na szkolne mistrzostwa przychodzą dopingować go znajomi i mniej znajomi kibice, to będzie miało chęć, żeby się w sporcie rozwijać.
I być może sami dajemy się oszukać, że tak nie jest, kiedy oglądamy pełne hale sportowe na meczach siatkarzy czy dziesiątki tysięcy kibiców pod Wielką Krokwią. Tak, potrafimy jednoczyć się wokół sportowców, ale dopiero wtedy, gdy ci są już na samym szczycie. A kiedy coś im po drodze nie wyjdzie? Poczytajcie proszę internetowe komentarze pod informacjami o tych mniej udanych startach naszych lekkoatletów.
Za sportowców po prostu trzymajmy kciuki, bo szacunek należy im się już za sam fakt, że chcą trenować w takich warunkach, jakie mamy. I stańmy na głowie, by jak najlepiej wykorzystywać potencjał, jaki daje nam sport. Potencjał do budowania wspólnoty zdrowszej fizycznie, ale też psychicznie, w wymiarze budowania społecznych relacji. A jeśli poważnie chcemy myśleć o organizacji igrzysk w 2036 lub 2040 r., to jest już ostatni moment, by zbudować nowe pokolenie sportowców, które będzie zdolne walczyć na polskich arenach o medale za kilkanaście lat. Bo - choć absolutnie nie chcę usprawiedliwiać farsy, jaka jest codziennością w wielu związkach sportowych, to zorganizowany, skupiony na konkretnej dyscyplinie sport, jest dopiero kolejnym schodkiem na drabinie do sukcesów olimpijskich.
Niestety, ale te 42. miejsce w tabeli medalowej jest adekwatne do tego, jakie miejsce w naszym społecznym życiu zajmuje sport. Bo mistrzowie olimpijscy nie biorą się z kosmosu.
Polscy sportowcy na ceremonii zakończenia igrzysk olimpijskich. PAP/EPA/RITCHIE B. TONGO
Wojciech Teister Dziennikarz, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego” oraz kierownik działu „Nauka”. W „Gościu” od 2012 r. Studiował historię i teologię. Interesuje się zagadnieniami z zakresu historii, polityki, nauki, teologii i turystyki. Publikował m.in. w „Rzeczpospolitej”, „Aletei”, „Stacji7”, „NaTemat.pl”, portalu „Biegigorskie.pl”. W wolnych chwilach organizator biegów górskich.