Labirynt demokracji

Wojtyliański consensus, choć słabszy niż kiedyś, nadal jednak działa.

Burzliwy i gorący był sejmowy lipiec. Sejm odrzucił wymierzony w prawo do życia projekt skrajnej lewicy. Wojtyliański consensus, choć słabnie, nadal jednak działa. Błądzą ci, którzy łatwo wyrzekają się nadziei.

Tak się usprawiedliwiali posłowie PiS. Rzadko które głosowanie tak plastycznie zobrazowało charakter ich partii. PiS dał najwięcej (175 spośród 218) głosów w obronie życia. Jednocześnie w PiS była zdecydowanie największa absencja spośród wszystkich partii (14 nieobecnych, we wszystkich pozostałych partiach łącznie – 9). Potem w kuluarach tłumaczyli się, że myśleli, że ustawa skrajnej lewicy i tak przejdzie, więc nie przywiązywali większej wagi do frekwencji. Nie walczyli o wynik głosowania, nie zabiegali o głosy innych partii, nie wiedzieli nawet o szansie, jaka była, choć ci, którzy byli na sali, głosowali właściwie. I tym się mogli pochwalić przed wyborcami. Ale korzystny wynik głosowania byłby niemożliwy, gdyby nie 24 głosy PSL, wśród nich całego kierownictwa partii. Gdyby nie te głosy, gdyby było ich na przykład tylko 20 – aborcjoniści by wygrali. W PO była mobilizacja totalna, tylko 3 nieobecnych, wszyscy obecni przeciwko ochronie nienarodzonych. W lewicy jeszcze bardziej, 100 % obecności, wszyscy za zgłoszonym projektem. Oni nie byli pewni wygranej, byli blisko, na szczęście przegrali.

O tym, że PSL „amortyzuje” niekorzystne zmiany polityczne, wiadomo było od dawna. Przecież dzięki ich oporowi w drugim rządzie Tuska nie wprowadzono w Polsce instytucji „związków partnerskich”. Mimo to rzecznik PiS (później została wicemarszałkiem), Beata Mazurek, oficjalnie zadeklarowała, że „PSL powinien zostać wyeliminowany z życia publicznego”. I co by się dziś działo, gdyby to życzenie się spełniło?

Cokolwiek by jednak nie mówić o stosunku PiS do PSL – nie wysyłali ich do więzienia. Tymczasem większość przywódców PSL nie tylko poparła wnioski o uchylenie immunitetu Marcinowi Romanowskiemu, ale głosowała wprost (przy chwalebnym sprzeciwie marszałka seniora Marka Sawickiego) za aresztowaniem polityka Suwerennej Polski. A to jest sprowadzanie Sejmu Rzeczypospolitej do poziomu Konwentu rewolucyjnego. Na szczęście Marcina Romanowskiego osłonił immunitet delegata do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. Szczęście w nieszczęściu raz jeszcze. Oby Prawo i Sprawiedliwość oraz Polskie Stronnictwo Ludowe wyciągnęły z tego naukę. Trzeba prowadzić politykę dobra wspólnego, trzeba ją prowadzić nawet (i tym bardziej), gdy szanse wydają się niewielkie. I trzeba wiedzieć, gdzie kończy się polityka i czym grać już nie można.

W jednej ważnej sprawie PiS i PSL głosowały w lipcu zgodnie razem – potępiając deportacje Tatarów krymskich, jedną z wielkich komunistycznych zbrodni drugiej wojny światowej. Rzecz jest o tyle ważna, że chodzi o problem, w którym Rosja Putina i liberalny Zachód w istocie się zgadzają. Sojusz Stalina z zachodnimi demokracjami zakrywa gęstą folią zbrodnie komunizmu. Zza tej zasłony widać je słabo. Tym bardziej ich przypominanie stanowi nakaz polskiej racji stanu. Chodzi przecież o jeden z czynników moralnej i kulturowej integracji Europy Środkowej, na które kraje najbardziej możemy liczyć na forum Unii Europejskiej. Przecież do tej pory (w planie najzupełniej materialnym) cierpimy skutki półwiekowej dominacji sowieckiej i narzuconych nam kolaboracyjnych rządów.

Niestety, w tej sprawie – mimo zgody PiS i PSL – inne zdanie miała Konfederacja. Uznała za wymysł „jakiś bezcenny wkład [Tatarów] w dziedzictwo narodowe Rzeczypospolitej”. Trudno o większą demonstrację ignorancji, po prostu. Owszem, polscy Tatarzy to mała, choć wielka duchem i poświęceniem, wspólnota w naszym narodzie, więc właśnie posłowie nawiązujący do tradycji (!) wszechpolskiej powinni zauważać ją tym bardziej.

O tym wszystkim pisać trzeba. Niech partie uprawiają swoją propagandę. My, którzy na nie głosujemy, mamy obowiązek korygować ich stanowiska. I patrzeć na nie krytycznie, właśnie dlatego że udzielamy im poparcia. Nie po głosowaniu, żeby je przekreślać, ale żeby na nie wpływać. „Początkiem mądrości jest bojaźń Pana”, uczy Mądrość Syracha (1,14). Lęk przed popełnieniem niesprawiedliwości, przed błędem, przed nieodpowiedzialnością. Może nie zapewnia politycznego komfortu, ale jeśli go żywimy – daje poczucie, że przynajmniej, kierując się prawdą, dążymy do dobra wspólnego. Przypominajmy to tym, których wybieramy.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marek Jurek